Na Wiecznej Wachcie – wspomnienie o Leszku Kociubie (1942-2019)
Na Wiecznej Wachcie – wspomnienie o Leszku Kociubie (1942-2019)
Szesnastego lutego odszedł we śnie inż. Leszek Kociuba, były komandor klubu Biały Żagiel i działacz wielu organizacji polonijnych i charytatywnych.
Kiedy żeglarze mówią o wachcie – nie myślą o “spoczynku” – wręcz przeciwnie. Jest to odpowiedzialne zajęcie, często w nocy, kiedy wybrany załogant musi czuwać nad płynącym przez bezkres wód jachtem, podczas gdy inni właśnie odpoczywają.
A jednak to tak się właśnie żegna żeglarzy którzy od nas odchodzą na zawsze. Nie na “wieczny odpoczynek”, lecz na Wieczną Wachtę. Jak widać żeglarze inne mają wyobrażenie spoczynku niż reszta nas.
W sobotę odszedł od nas Leszek Kociuba, inżynier elektryk, który przybył do Kanady w 1986 roku, uciekając z polskiego obozu w Iraku. Leszek, który parał się wieloma rzeczami w Kanadzie, był dla wielu chyba przede wszystkim żeglarzem, w tym również byłym Komandorem Torontońskiego klubu jachtowego Biały Żagiel. Życie było dla niego przygodą, sprawdzianem, zmaganiem się, ale też szukaniem okazji pomagania innym, budowania solidarności wśród ludzi. Żeglarze słyną z tego, że potrafią zaryzykować swoim jachtem, i swoim życiem, by innym pomóc w potrzebie. Dla Leszka ta żeglarska solidarność nie kończyła się po przybiciu do brzegu: dla niego z pomocą należało spieszyć wszystkim tym, którzy na oceanie życia jej potrzebowali. Na przykład tym co stracili wzrok – lub urodzili się oślepieni – a jednak chcieli zaznać w życiu tego, co dla normalnie widzących było w pełni dostępne. Leszek był jednym z przewodników w Trailblazers, organizacji, która pozwoliła oślepionym dać szansę jeździć na rowerze. W podobnej roli działał też w SkiHawks – jako przewodnik narciarski. I oczywiście musiał się też z tymi ludźmi podzielić swoją największą pasją w BlindSailing Canada: do tego stopnia, że on i jego ociemniała załoga wygrali niejedne regaty.
Leszek Kociuba był też moim teściem. Z nim odbyłem tą pierwszą nocną wachtę, kiedy – w Kasi i moją podróż poślubną – zabrał nas w tygodniowy rejs na wskroś Georgian Bay. Jeśli dziwne się czytelnikowi wydaje, że ktoś na podróż poślubną wybiera rejs z teściem, to trudno mi się tu nie zgodzić – a jednak! Wracając do tej pierwszej wachty – napiszę tylko, że „odpoczynku” to tam za wiele nie było. W środku nocy z dala od lądu była burza, mój podstawowy błąd sterniczy, urwany bom, otaczająca nas ciemność i niemały strach. A potem wizerunek Leszka, który pośrodku jednego z Wielkich Jezior, przy wciąż błyskających piorunach i huśtającej się łódce, stoi przy maszcie i próbuje ten bom naprawić.
Można by pomyśleć, że po takiej lekcji odechciało mi się żeglarstwa, i ja też w tę noc tak sądziłem. Można by się jednak pomylić. Lekcją tej nocy było to, jak przeciwności – na wodzie i w życiu – mają nas mobilizować. Dla Leszka Kociuby była to chyba podstawowa prawda zawarta w żeglarstwie. To nie burza, to nie wiatry ni fale nas zwyciężają; to my im się poddajemy – lub nie. Wybór na wodzie – jak i w życiu – należy do nas. Szczerość, uczciwość, bycie pomocnym jest często trudne – ale wybrać w życiu łatwość, konformizm, dwulicowość? Było dla niego równoważne poddaniu się, płynięciu z falą, ściągnięciu żagli i schowaniu się pod pokładem. To przecież nie żeglarstwo, to „wożenie d….”, jak mówił. I tak również nie można żyć, tak to się tylko trwa.
Mam do dziś przed oczami obraz takiego wydrukowanego napisu, który wisiał w jego skromnym mieszkanku, kiedy zaczęło szwankować mu zdrowie – kiedy na skutek mini-zawałów zaczął regularnie tracić równowagę, upadać, co nieraz kończyło się karetką, wizytą na pogotowiu, coraz groźniejszymi urazami. “Ja odzyskam równowagę” głosił- mimo, że nieraz wyjaśnialiśmy mu, iż skutki wylewów są nieodwracalne, że musi przygotować się na inny etap w życiu. Było to dla mnie niezrozumiałe wtedy: czy nie powinien zapanować tu rozsądek i realia sytuacji? Dziś rozumiem to inaczej: Leszek postanowił wtedy nie poddać się największej burzy jaką dotychczas zaliczył, postanowił – tak jak umiał – stawić czoła największym falom jakie spotkał na swojej drodze. Zobaczył, że stanął w obliczu walki o przetrwanie. Czy ją wygrał, czy przegrał? – na to odpowiedzi nie ma, bo ta odpowiedź tkwi gdzieś głęboko w każdym z nas.
Komandorze Leszku: na Wiecznej Wachcie, jak i na tych poprzednich, nie będzie za dużo odpoczynku, ale gdzieś tam na horyzoncie jest zawsze spokojna zatoczka i łagodniejsze wiatry. My zaś musimy pamiętać, że burze nie trwają wiecznie, ale zawsze są tacy którym przy tych burzach można pomóc.
prof. Rafał Kustra