Patriotyzm?
Patriotyzm?
Bomba w Polskim Związku Lekkiej Atletyki: trener gwiazd polskich biegów średniodystansowych nie dogadał się z centralą.
Tomasz Lewandowski jest kojarzony głównie jako szkoleniowiec swojego młodszego brata Marcina, który ma na koncie wiele rekordów oraz medali mistrzostw Europy i świata w biegach na średnich dystansach, ale współpracuje też z wieloma innymi gwiazdami z Polski i zagranicy.
Powodem rozstania są rozbieżności finansowe. Rozmowy trwały kilka miesięcy i od początku były bardzo trudne. Szkoleniowiec oczekiwał wynagrodzenia, które było wysokie. Jak wysokie? Według władz związku nie do zrealizowania, przy zachowaniu polskich przepisów.
„Proponowaliśmy, ile maksymalnie mogliśmy. Jesteśmy ograniczeni przepisami, ponieważ są to fundusze, które otrzymujemy z państwowej kasy” – mówi dwukrotny złoty medalista olimpijski i wiceprezes związku – Tomasz Majewski. Według nieoficjalnych informacji PZLA proponował miesięczną gażę rzędu kilkunastu tysięcy złotych. Bez wliczania w to premii za wywalczone na bieżni medale. Prawdopodobnie Tomasz Lewandowski dostał atrakcyjniejszą ofertę.
Szmal! I to mnie skłania do trochę filozoficznego podejścia do profesjonalnego sportu.
Od dziecka chciałem być znanym sportowcem i reprezentować mój kraj, Polskę.
Nie tylko chciałem, ale też zrobiłem wszystko, co możliwe, aby mój cel osiągnąć.
Udało mi się to w bardzo krótkim czasie – reprezentowałem Polskę już jako junior na międzynarodowych zawodach.
Pochodzę z dość małego miasta, gdzie wszyscy praktycznie znali się albo, przynajmniej, znali plotki o innych mieszkańcach.
Po moim powrocie z pierwszych międzynarodowych batalii (akurat z egzotycznych Włoch) zostałem błyskawicznie rozpoznawalny w tym moim powiatowym grajdole.
Robiłem sobie zdjęcia w narodowym stroju, zbierałem różne pamiątki z tego okresu – jednym słowem duma mnie rozpierała.
Nie dość tego – postanowiłem zostać trenerem kadry narodowej. Nic innego jak to kontynuacja kariery, z której tak byłem dumny.
W tamtych czasach (mówię o latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych) my wszyscy byliśmy wręcz zarozumiali z powody przynależności do kadry narodowej.
Moje osobiste losy zmieniły się drastycznie w 1981 roku, kiedy wybrałem tzw. „wolność” i wylądowałem w Kanadzie.
Miałem szczęście, że od razu „załapałem się” do szkolenia kadry kanadyjskiej. W końcu moje doświadczenie z Polski było wysoko cenione po tej stronie oceanu i, przyznam, także wielu innych rodaków również „załapało się” do tego biznesu. Wspomnę tylko Gerarda Macha, szefa całej kanadyjskiej lekkoatletyki, Witka Ziendalskiego – trenera kadry sprintów, Marka Jedrzejka – trenera kadry w biegach średnich i długich czy Zbigniewa Szelągowicza – trenera skoczków.
Wszyscy szybko przestawiliśmy się na inne myślenie: reprezentowanie naszego, z wyboru, nowego kraju – Kanady.
Gaże, które otrzymywaliśmy były głodowe i aby żyć, trzeba było imać się innych zawodów czy biznesów.
W sumie – państwo kanadyjskie doszło do wniosku, że łożenie na sport nie ma większego sensu i wszyscy wypadliśmy z obiegu.
Rozumiem sport zawodowy.
Jest pieniądz, jest okazja, jest to krótki czas do załapania jak największej fortuny, więc specjalnie nie krytykuje nikogo, kto próbuje.
Wnerwia mnie jednak sytuacja, kiedy to trenerzy nagle narzekają na swój związek, że nie może im wypłacić wygórowanych gaż. Krótko – „blackmailing” – mówiąc prosto po angielsku.Podobna sytuacja w Polsce już była. Trener Anity Włodarczyk, Krzysztof Kaliszewski, przeniósł się do Kataru i, niejako, zmusił Anitę do innych warunków treningowych. Jak na razie – z nieciekawym skutkiem.
Polską sytuację porównam z ukraińską.
Niedawna wicemistrzyni świata (Londyn 2017) Julia Lewczenko wzniosła się już tej zimy na 2,00 m, zaś jej o cztery lata młodsza koleżanka Jarosława Mahuczych (wicemistrzyni świata 2019) – na 2,01 m, zostając halową rekordzistką świata juniorek. Jej rekord świata na otwartym stadionie wynosi 2.04m. Ukraina, znajdująca się w położeniu wprost rozpaczliwym od strony politycznej i gospodarczej, imponuje światu osiągnięciami sportowymi. Ciekawi mnie – jak długo?