Zwycięskie DNA
Zwycięskie DNA
Miniony tydzień obfitował w wiele ciekawych sportowych zdarzeń szczególnie znaczących ze względu na psychologiczne podstawy zwycięstw.
W Rzymie zakończył się kolejny turniej tenisowy z serii „1000” i zwycięzcami zostali Iga Świątek wśród kobiet i Novak Djokovic – wśród mężczyzn.
Oboje mają z pewności jedną wspólną cechę – potrafią wygrywać.
Iga, po kilku fajnych przepadkach i trochę przypadkowych zwycięstwach w 2020 i 2021 roku, wpadła do wartkiego nurtu zwycięskiej rzeki w bieżącym sezonie.
Wygląda na to, że już w momencie losowania turniejów jej potencjalne przeciwniczki wpadają w depresję czy rozpacz (trudno powiedzieć co).
Takie nastawienie i jej i jej przeciwniczek pozwala na budowanie wizerunku kobiety – zwycięzcy.
Podobnie jest z Novakiem Djokovicem, z tym, że on już taki wizerunek stworzył lata temu.
Spójrzmy na tegoroczną sytuację z wykluczeniem go z Australian Open. Za co? Za to, że postanowił słuchać samego siebie, a nie nakazów jakiś zagranicznych rządów.
Taki sportowy kataklizm spowodowałaby u wielu tenisistów załamanie lub inne niekorzystne skutki psychologiczne, lecz nie u Novaka – zwycięzcy.
Nie grał przez wiele miesięcy, nie z własnej woli, jednak wrócił na korty i pokazał formę jak za najlepszych lat – a lata swoje już ma.
Oboje więc wygrywają. Dlaczego? Bo bardzo chcą. Bo mają geny zwycięzców.
Co? Co? Jakie geny?
Oczywiście trudno to uzasadnić naukowo, jednak wieloletnie doświadczenie trenerskie pozwala mi na takie sformułowania.
Otóż w moim sporcie, w lekkiej atletyce, liczba „6” jest często używana jako magiczna w cyklu kształtowania nowego mistrza.
6 godzin na pomiary morfologiczne i testy sprawności fizycznej, 6 dni – na sprawdzenie, czy osobnik jest w stanie zintegrować się z istniejącą grupa i trenerem, 6 tygodni na sprawdzenie czy osobnik jest zainteresowany uprawianiem danej konkurencji, 6 miesięcy na sprawdzenie czy osobnik ma odpowiednia wydolność treningową i ostatnie „6” – tym razem lat – czy zawodnik znalazł się na najwyższym etapie.
A to wszystko wcale nie gwarantuje rozwoju zwycięzcy.
Postronni obserwatorzy twierdzą, że to właśnie sport kształtuje charakter.
Ja z takim stwierdzeniem zgadzam się tylko częściowo.
Uważam, że człowiek rodzi się już z odpowiednimi genami – nośnikami czegoś tam.
Przykładowo przedstawiciel białej rasy nie przemienić się w przedstawiciela innej rasy tylko dlatego, że tak bardzo chce.
Podobnie jest w sporcie.
Można bardzo chcieć, ale bez pewnych naturalnych uwarunkowań końcowy sukces jest niemożliwy.
We wspomnianym tenisie od prawie ćwierć wieku, wśród mężczyzn, sport był i jest zdominowany przez trzech graczy: Novaka Djokovica, Rafaela Nadala i Rogera Federera.
Inni tenisiści technicznie grają tak samo dobrze, jednak ze starymi mistrzami nie wygrywają. Już przed meczami zdaja się skazywać sami siebie na porażki.
Podobnie zresztą było w przypadku Sereny Williams w ostatnich latach. Co tu daleko szukać – najlepsza polska gwiazda tenisowa przed Igą Świątek, Agnieszka Radwańska, wygrała z Sereną tylko raz w życiu i to w nieznaczącym turnieju par o Puchar Hopmana.
Ta pewność siebie od nich emanuje. Emanuje do tego stopnia, że onieśmiela przeciwników. Oczywiście – nie wszystkich.
Przyszli mistrzowie mają także taki właśnie gen i wystarczy popatrzeć na nową wielką (na razie wschodzącą) gwiazdę tenisowa – Hiszpana Carlosa Alcaraza, aby takie spostrzeżenia ugruntować.
To „chcenie” czy “głód” jest chyba najbardziej wyraźnym elementem zwycięskiej kariery.
Już słyszę glosy: a trener, a warunki, a finansowa pomoc, a lekarze, a psycholodzy?
Oczywiście – wszystkie te elementy nie są bez znaczenia, jednak głównym kierowcą tej karawany jest mózg zawodnika.
To tak jak z jazdą samochodem Ferrari po bocznych drogach i po autostradzie.
Ten sam samochód, a autostrada – to wszystko pozostałe, co przed chwilą wymieniłam, i inna jazda. Szybsza. Bardziej komfortowa.
Bez tego Ferrari jednak – nic z tego nie wyjdzie.