Wiara w siebie
Wiara w siebie
Piszę te reminiscencje po porażce Igi Świątek z Francuzką Alize Cornet w trzeciej rundzie turnieju tenisowego w Wimbledonie oraz po dramatycznym zwycięstwie Novaka Djokovica nad młodym Włochem Yannickiem Sinnerem w ćwierćfinale.
Oba te wydarzenia spowodowały moje ogólne przemyślenia na temat profesjonalizmu nie tylko w sporcie wyczynowym, ale także w ogólnym tego słowa znaczeniu.
Tenis jest sportem specyficznym, bardzo skomplikowanym, łączącym wielką sprawność fizyczną, wyrafinowane umiejętności techniczne, taktykę odporność psychiczną, umiejętność adaptacji w różnych warunkach, zdrowie … i szczęście.
Nie będę tutaj rozwodził się nad wszystkimi aspektami, bo nie ma na to miejsca.
Skoncentruje się na dwóch.
Pierwszy – to nawierzchnia kortów, a drugi – nastawienie psychiczne.
Turniej wimbledoński to jedyny poważny turniej na nawierzchni trawiastej. Oczywiście jest kilka innych w kalendarzu, ale są one mniejsze, z serii 500.
Nawierzchnia trawiasta jest trudna do gry. Z minuty na minutę staje się coraz gorsza, wydeptana, powodująca odbijanie się piłek w nieprzewidywalny sposób itp. Co do tego – nie ma żadnych wątpliwości.
Dodam tu jednak, że na takiej samej nawierzchni grają wszyscy uczestnicy turnieju.
Iga Świątek i jej cały sztab od miesięcy informują świat, że ta nawierzchnia jej nie leży, choć nie chce mi się w to wierzyć, skoro wygrała ten turniej w kategorii juniorek.
Do tego dodają, że zawodniczka najlepiej czuje się na kortach ziemnych, bo, w końcu wygrała dwa razy w Roland Garros. To argumentowanie też mnie nie przekonuje, bo, w istocie, Iga wygrała więcej turniejów na „twardych” kortach.
I tutaj zaczynam dotykać kolejnego wielkiego aspektu profesjonalizmu: nastawienia psychicznego prowadzącego do wiary w siebie.
Zacznę od prostego przykładu: nauki chodzenia.
Małe dziecko od razu przecież nie potrafi chodzić.
Z wiekiem się wzmacnia, rodzice pomagają (trenerzy) w nauce sztuki chodzenia i po iluś tam miesiącach – pierwsze samodzielne kroki.
Oczywiście – jeszcze wtedy sztuka chodzenia nie jest w pełni dopracowana i w sumie zabiera kilka lat aż dziecko w pełni ją opanuje, ba – zacznie być mistrzem w tym zakresie.
Nie będzie miało problemów z chodzeniem na różnych nawierzchniach: asfaltowych, trawiastych, piaskach czy kocich łbach.
Podobnie jest w tenisie.
Patrząc na Novaka Djokovica, a szczególnie na jego ćwierćfinałowy mecz z Sinnerem nie sposób jest nie doceniać jego wielkiego mistrzostwa. Potrafi wszystko – wszędzie.
Oczywiście – poszczególne rodzaje nawierzchni kortów mogą być mniej lub bardziej lubiane przez poszczególnych zawodników, jednak te największe gwiazdy wygrały wszystkie największe turnieje.
Pewnie – Nadal lubi korty ziemne, Federer – wimbledońską trawę, Novak – asfalt w Australii, jednak wszyscy potrafią być na tyle elastyczni w adaptacji, że, w gruncie rzeczy trzeba ich zawsze upatrywać w małym gronie kandydatów do końcowego sukcesu. Dlaczego? Bo wiedzą, że potrafią.
Jak wspomniałem – wszyscy uczestnicy turniejów grają na takiej samej lub prawie takiej samej nawierzchni, więc głównym powodem porażki nie jest nawierzchnia, lecz jej postrzeganie przez zawodnika czy zawodniczkę.
Przedstawię tu przykład mojego zawodnika z konkursu olimpijskiego w rzucie dyskiem w Seulu.
Wypadł słabo i odpadł już eliminacjach.
Po konkursie zapytałem, co było powodem takiego słabego występu, bo, w końcu, podczas zawodów przedolimpijskich prezentował się świetnie.
Odpowiedział: presja! Wypadłem „cienko”, ale to nie ja jedyny. Wielu lepszych ode mnie też przepadło na tym etapie.
Ja na to: jak presja? Zawody rano, nikogo nie ma na stadionie, nikt nie przeszkadza, nie ma telewizji, taki sam dysk 2kg, takie samo koło o średnicy 2.5m, startujesz od lat… nic z tego nie łapię…
A on na to: czy kiedykolwiek sam startowałeś na igrzyskach?