Skomplikowany kobiecy sport
Skomplikowany kobiecy sport
Nie powinien być skomplikowany, gdyż biologicznie kobiety powinny współzawodniczyć z biologicznymi kobitami, a mężczyźni – z mężczyznami.
Proste, prawda?
Ano nie.
Od wieków znana jest teoria i praktyka dobierania się mężczyzn i kobiet po wieloma względami, jednak naczelnym było kontynuowanie gatunku, czyli potomstwa.
Nie wszystkie kobiety i nie wszyscy mężczyźni były i byli w stanie tego dokonać, z wielu względów.
Naturalnie, takie osoby były przeważnie odsuwane w rodzinach na drugi plan. Zresztą nie tylko w rodzinach.
I tu nagle, szczególnie dla kobiet – znalazła się dziedzina, gdzie można było się wykazać wyższością.
Sport – i wyższość fizyczna. I zaczęło sie!
Kobiety zaczęły brać udział w Igrzyskach Olimpijskich w 1924 roku.
Wszystko wtedy było jasne.
Najlepszym przykładem polskich olimpijek wtedy była Halina Konopacka, bardzo przystojna, wyedukowana kobieta. Wzór kobiecości.
Wygrała rzut dyskiem w 1928 roku na Igrzyskach Olimpijskich w Amsterdamie ustanawiając jednocześnie nowy rekord świata.
Tylko w 4 lata później, inna Polka, Stanisława Walasiewicz “Walasiewiczówna” zdobyła złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w 1932 roku w Los Angeles w biegu na 100 metrów.
Fajnie, prawda?
Niestety – w 1980 roku została zastrzelona i wynik sekcji wskazał, że Stella była mężczyzną.
I tak jest do dzisiaj. Bałagan.
Wszyscy zawodowi trenerzy wiedzą doskonale o fakcie, że wśród kobiet jest sporo różnorakich typów biologicznych. Od takich bardzo kobiecych do takich mniej.
Przez wiele lat cały sportowy zachód krytykował „babochłopy” z krajów socjalistycznych. To one zdobywały znakomitą większość medali na wszystkich największych imprezach sportowych. To dzięki nim hymny NRD, ZSRR czy Czech rozbrzmiewały na całym świecie.
Sprawa była prosta: rządy chciały być widziane na świecie przez swoich sportowców i trenerzy mieli wolna rękę w swoich kryteriach selekcyjnych.
A kryteria selekcyjne do sportu kobiecego są proste: kandydatka musi spełniać podstawowe wymagania feministyczne, lecz być jak najbliżej skrajnej linii podziału między kobietami, a mężczyznami.
Przypadki znamy z życia praktycznie wszędzie.
Nie dość tego – tego typu kobiety przechodziły często kurację hormonalną (używanie steroidów itp.) tylko po to, żeby być jak najbliżej męskiego modelu.
Doszło do sytuacji takiej, że w latach siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych ubiegłego stulecia sportem wyczynowym kobiet zawładnęły kraje, które akurat w tym kierunku poszły.
A tu nagle – bomba: polityczne lewicowe siły doszły do wniosku, że podział na kobiety i mężczyzn jest społecznie niesprawiedliwy.
Ruch LGBTQIA2S+ stał się nieodłącznym zapłonem problemów w tym „departamencie”.
Mężczyźni identyfikujący się jako kobiety zaczęli startować na większych zawodach w USA. (Trzeba tu dodać, że te zachwalane przez Polaków „Stany” są pod tym względem najgorsze na świecie.)
Już doskonała polska 800-metrówka Joanna Jóźwik tego doświadczyła, będąc sklasyfikowaną na 5-tym miejscu na Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro, za Kanadyjka Melissą Bishop (urodziła dziecko 2 lata później).
Trzy medale zdobyły Castor Semenya, Francine Niyonsaba i Margaret Wambui, osoby które dziś nie mogą startować ze względu na zbyt wysoki poziom testosteronu, męskiego hormonu, oraz zaburzenia w drugorzędnych cechach płciowych.
A w USA dalej coraz większe problemy w tej kwestii, które dodatkowo podnieca polityka obecnego prezydenta i rządzącej partii lewicowej.
Ludzie ludziom gotują ten los.
Czas się opamiętać.
www.bogdanpoprawski.com