Żużel – wreszcie!
Żużel – wreszcie!
Ukrywać nie mam co. Jestem kibicem żużla od dziecka i tak już zostało.
Dodatkowo – jestem, także od dziecka, kibicem Unii Leszno, bo … tam się w końcu wychowałem i też nic tego faktu nie zmieni. Ale – będę starał się być obiektywny.
Żużlowy sezon jest w miarę krótki i oczekiwania na rozgrywki polskiej ligi trwają, przynajmniej dla mnie wieczność.
Odbyły się już towarzyskie pojedynki tu i tam, indywidualne turnieje takie czy inne, ale dla mnie – najważniejsza jest liga i Mistrzostwa Świata.
No i doczekałem się.
Zacznę od Leszna.
W piątek zainaugurowano rozgrywki PGE Ekstraligi, najlepszej żużlowej ligi świata.
Unia Leszno w swoim pierwszym meczu wygrała na Stadionie im. Alfreda Smoczyka z Włókniarzem Częstochowa 47:43.
Częstochowianie byli faktycznie faworytami. W ubiegłych latach wiodło się im naprawdę dobrze i potrafili wygrywać mecze na leszczyńskim owalu.
Taki sam cel drużynie Włókniarza Częstochowa przyświecał w piątek 12 kwietnia.
Lider leszczyńskiej Unii, Janusz Kołodziej, odniósł kontuzje obojczyk zaledwie dwa i pół tygodnia temu, więc siłą rzeczy, Uniści nie mogli na niego w 100 procentach liczyć.
Chłopisko się jednak zawzięło i stratowało.
Nie dość, że pokazał się na stadionie, to dodatkowo pokazał się z jak najlepszej strony.
Cały mecz był, można powiedzieć – dramatyczny.
Tor leszczyński był bardzo dobrze przygotowany i od lat słynie z doskonałego zaprogramowania architektonicznego do świetnego ścigania na całej długości i szerokości toru.
Byliśmy świadkami topowego widowiska sportowego niemal przez cały wieczór.
Były wymiany ciosów, był powrót z dalekiej podróży. Doprawdy było tu na co popatrzeć!
Unia prowadziła 5:1, dzięki parze juniorskiej, która wygrała podwójnie. A oto ich nazwiska: Damian Ratajczak i Antoni Mencel.
Może nie są jeszcze parą na miarę Dominika Kubery i Bartosza Smektały z ubiegłych lat, ale nadzieje na przyszłość budzą spore.
Dramaturgię, jaka miała miejsce we wcześniejszym piątkowym meczu Unii z Włókniarzem, przebić było niezwykle trudno, ale… prawie się to udało.
W meczu Sparty Wrocław z Falubazem Zielona Góra było tyle upadków i wykluczeń, że można byłoby nimi obdzielić kilka spotkań.
Ostatecznie wrocławski zespół na inaugurację PGE Ekstraligi pokonał beniaminka 47:41.
W niedzielę GKM Grudziądz podejmował Motor Lublin.
Zainteresowanie niedzielnym meczem w Grudziądzu jest przeogromne. Wiadomo, że stadion będzie pękał w szwach, a bilety wyprzedały się błyskawicznie. Dotąd znani z tego byli głównie kibice Motoru. Jak widać teraz jest już tak w Grudziądzu.
GKM Grudziądz zaczął sezon 2024 od porażki.
Powtórki z sensacyjnego scenariusza sprzed roku, gdy grudziądzanie rozbili na swoim torze drużynowych mistrzów Polski — Motor Lublin nie było. Tym razem to lublinianie okazali się wyraźnie lepsi, zwyciężając 52:38.
Kto miał wątpliwości czy Stal Gorzów w tym sezonie będzie w stanie rzucić wyzwanie ligowym potentatom, ten w niedzielny wieczór został wyprowadzony z błędu.
Gospodarze (Stal) pokazali moc, której nie powstydziliby się nawet mistrzowie Polski z Lublina.
Trzeci drużyna poprzedniego sezonu — KS Apator Toruń, na torze w Gorzowie została kompletnie rozbita już na samym wstępie! Po 5. biegach miejscowi prowadzili różnicą 14 punktów, a ostatecznie zwyciężyli 51:39, zostając wiceliderami PGE Ekstraligi.
Dzieje się!