Ryba psuje się od głowy
Ryba psuje się od głowy
Duży sport! Duże pieniądze, ogromne wpływy i dziwni ludzie w to zamieszani.
Jakoś tak się zwykle dzieje, że ogromne pieniądze przyciagają ludzi z marginesu moralnego.
Osobiście zawsze chciałem wierzyć w niewinnośc sportu, jednak, z wiekiem, zaczynało mi to przychodzić coraz trudniej.
Najtrudniej jest zachować uczciwą linię w młodym wieku. Młodzi sportowcy czy adepci na późniejszych działaczy są bardzo podatni na wszelkiego rodzaju nieciekawe wpływy.
Zacznijmy od samego uprawiania sportu. Mając doświadczenie trenerskie z obu stron oceanu mogę stwierdzić, że oba systemy niewiele się od siebie różnią.
Od samego początku chodzi organizatorom sportu o wpływy. W końcu samego sportu bez jego organizacji uprawiać się nie da. Mam na myśli sport wyczynowy, wysokozorganizowany, gdzie zawodnicy mają do czynienia z wielkimi nagrodami.
Właśnie ten sport wyczynowy od samego początku kształtuje młode charaktery, a szczególnie sposób jego rozumienia.
Na podstawie doświadczeń osobistym mogę stwierdzić, że tak ja jak i cała masa moich kolegów i koleżanek zaczęła uprawiać sport dla lepszego życia.
Już na początku lat sześćdziesiątych mieliśmy do czyniania także z „zimną wojną” na boiskach.
Od wieku nastolatków prano nam mózgi w dwóch kierunkach: godnego reprezentowania ojczyzny i należytych za to nagród. Niby nic zdrożnego, jednak już po kilku latach każdy nastolatek wiedział jak można obchodzić przepisy lub kompas moralny w imię tych dwóch wyznaczników.
Już w wieku juniora wiedzieliśmy, gdzie pieniądze leżały, a przecież najwięcej ich było w trzech sektorach: wojska, milicji i zwiazków zawodowych. Lewe etaty, paszport, ulgi w wojsku.
W sumie – dla małych pieniędzy (jakiś tam Fiat 126 lub przydział mieszkania) wielu młodych zaprzedało swe dusze diabłu.
Tak to wielcy możni tamtych czasów korumpowali maluczkich, których talentem było szybsze bieganie czy lepsza gra w piłke.
Po przyjechaniu na ten kontynent miałem nadzieję rozpocząć nowy rozdział mojej trenerskiej pracy w tzw. odświeżonym klimacie.
Tak to na początku wyglądało przez kilka miesięcy, aż do momentu kiedy zacząłem lepiej rozumieć te nowe zachodnie stosunki.
Różnica miedzy Wschodem a Zachodem wówczas polegała przede wszystkim na różnicy ekonomicznej.
Tak na prawdę przejrzałem na oczy w momencie bycia świadkiem negocjacji „startowego” dla Jacka Wszoły i Dwighta Stonesa. Dyrektor zawodów bezczelnie postanowił zaproponować 1/5 gaży Stonesa Jackowi, mimo, że to Wszoła był mistrzem olimpijskim. Tłumaczył mi, że to Jackowi wystarczy, bo w Polsce są to duże pieniądze, on też musi więcej zarobić a ja – mam sie zamknąć, bo zostanę wycofany z obiegu.
Różnica między komuną a rajem na ziemi polegała na używaniu innych argumentów, jednak z tym samym końcowym efektem – finansowym.
Gdy pojechałem na moje pierwsze Igrzyska Olimpijskie z tego kontynentu w 1988 roku, przeżywałem niejako euforię. W końcu trafiła się okazja uczestniczenia w imprezie, gdzie po raz pierwszy od 8 lat Wschód i Zachód wreszcie starły się na arenach sportowych.
Oprócz znanej wpadki Bena Joghnsona dowiedzieliśmy się poczta pantoflową, że również 12 czołowych amerykańskich gwiazd lekkoatlletycznych złapano na koksie.
Główny sponsor Igrzysk – amerykańska stacja NBC chyba miał coś do powiedzenia, gdyż „pożar” zaduszono w zarodku a szef MKOL tylko sprawie przyklasnął.