Józef (Joe) Opala
Józef (Joe) Opala
Pan Józef
11 września odszedł na zawsze w wieku 92 lat pan Józef (Joe) Opala. Nie był znaną osobistością, lecz był człowiekiem przez wielkie C i wiernym swej polskości Polakiem. Polskę opuścił w czasie okupacji, kiedy Niemcy zabrali go na roboty wraz z innymi dorastającymi chłopcami z gimnazjum. Przez całą wojnę pracował przymusowo w Austrii, a przez pewien okres w okupowanej Jugosławii. Przyjechał do Kanady tuż po wojnie, z zamiarem pozostania w niej na stałe i osiadł w małym miasteczku Virginiatown, wyrosłym wokół kopalni złota. W czasie wojny wykonywał różne prace i nabyte umiejętności okazały się bardzo przydatne, jednakże nie poprzestał na tym, postanowił kształcić się dalej.
Za najważniejsze na początek uznał naukę języka, więc „na pierwszy ogień” zapisał się na kurs angielskiego. Potem ukończył szkołę średnią, a następnie kurs zawodowy i zdobył kwalifikacje elektryka. Kopalnia złota w Virginiatown pracowała w owych czasach pełną parą i należała do największych na świecie. Pan Józef otrzymał zatrudnienie w młynie, w którym mielono złotodajne skały. Zaczynał jako zwykły robotnik, lecz po niedługim czasie mianowany został kierownikiem młyna i pracował w nim przez 40 lat – do chwili zamknięcia kopalni i swego przejścia na emeryturę.
Praca, choroba żony i opieka nad rodziną nie pozwalały mu na odwiedzanie ojczystego kraju, lecz interesował się żywo wydarzeniami w Polsce i uczestniczył czynnie w życiu miejscowej Polonii (mieszkało wówczas w okolicy kilkadziesiąt polskich rodzin i istniała gmina Związku Narodowego Polaków w Kanadzie). Znajdował też czas na udzielanie się w lokalnej społeczności, m.in. brał czynny udział w budowie miejscowego kościoła. Był wiernym czytelnikiem „Głosu Polskiego” od początku istnienia tej gazety i pieczołowicie przechowywał pierwsze egzemplarze, które ukazały się w… Austrii.
Mimo wieku i związanych z nim dolegliwości, pan Józef pozostał aktywny, otwarty na ludzkie sprawy, ciekawy świata i skory do nauki. Kilka miesięcy przed śmiercią zaczął uczyć się korzystania z komputera, by – jak powiedział – móc w internecie śledzić wiadomości i korespondować elektronicznie z przyjaciółmi.
Zmarł nagle na atak serca w dwa dni po przeniesieniu się z żoną do Sudbury i tam został pochowany. W Virginiatown, gdzie przeżył większość swego życia, odbyła się uroczystość poświęcona jego pamięci, a pamięć o nim żyć będzie w miasteczku długie lata.
Jerzy Szlachetka