Kolos na glinianych nogach?
Kolos na glinianych nogach?
Piszę tym razem o lekkoatletyce, sporcie najbliższym mojemu sercu.
W ubiegłą niedzielę zakończyły się Mistrzostwa Europy w Zurichu.
Polska reprezentacja wypadła nadspodziewanie dobrze.
Wielki optymista, prezes PZLA Dr. Jerzy Skucha liczył na 10 medali, lecz w końcu reprezentanci i reprezentantki Polski wynik ten pobili: 12 medali ogółem. Sukces, jakiego nie było od 44 lat.
Przypomnę, że w 1966 roku, w Budapeszcie, Polska zdobyła 15 medali i przegrała tylko … z NRD. To by początek potęgi NRD i początek końca polskiej LA.
Po latach całkowitego upadku na początku lat 90-tych polska lekkoatletyka pnie się coraz wyżej.
Obserwując wyniki na najważniejszych arenach można zauważyć stały postęp, z czego wszyscy powinniśmy się cieszyć.
Patrząc jednak za kulisy tego sportu, można dostrzec pewne rysy organizacyjno-strukturalne, które mogą zaważyć na przyszłością tego sportu.
Zaraz po Mistrzostwach Europy znany szkoleniowiec Edward Szymczak wypowiedział się na łamach „Przeglądu Sportowego” na temat stanu tego sportu.
Oczywiście, swoim sposobem nie owijał w bawełnę i podsumował lekkoatletykę – jako „umierający sport”.
Wyliczył przy okazji całą masę problemów sprzętowych, obiektowych, bazowych itp., z czym trudno się nie zgadzać.
Jednak ja uważam, że przyczynąa coraz mniejszej popularności tego sportu jest znana na całym świecie rewolucja społeczeństwa. Zresztą – nie najlepsza.
Polska nie uniknęła tej choroby „Zachodu” przy transformacji z komunizmu do kapitalizmu.
Choroba Zachodu polega na wygodnictwie i konsumpcyjnym podejściu do życia.
Z uwagi na mniejszą jej skalę w Polsce (jak dotychczas, należy tu dodać) te trudne i nie popularne sporty jakoś jeszcze wegetują: lekkoatletyka, szermierka, zapasy, wioślarstwo, podnoszenie ciężarów itp.).
Nowe rzesze adeptów sportu zwykle napływają falowo, a fale są kreowane sukcesami na najwyższym poziomie.
Wystarczy popatrzeć na zabawy dzieci na podwórku: kiedyś naśladowało się Szewińską, Szurkowskiego, Szozdę, teraz czas na Majkę, Lewandowskiego, Gortata.
Sporty zespołowe automatycznie niejako są bardziej atrakcyjne.
W sportach indywidualnych działalność trenerów ma zasadnicze znaczenie. To właśnie trenerzy dokonują naboru i selekcji młodzieży już we wczesnych latach rozwoju osobniczego i przez wdrażanie do treningu są w stanie wychować przyszłych mistrzów.
Niestety, trener Szymczak zbyt wiele na ten temat nie powiedział.
Jest on przedstawicielem starej gwardii trenerskiej, zresztą najlepszej w historii polskiej lekkiej.
Ta gwardia się starzeje. Wielu trenerów jest w wieku emerytalnym lub po-emerytalnym.
Dla przykładu: trener Czesław Cybulski, wychowawca wszystkich czworga młociarzy/rek w Zurichu, ma już 78 lat. Ta wspomniana czwórka zdobyła trzy medale: złoty Anita Włodarczyk, srebrny – Paweł Fajdek, a brązowy – Joanna Fiodorow. Szymon Ziółkowski by piąty … w wieku 38 lat!
Trener dyskoboli (brąz – Urbanek) – Witold Suski ma już 66 lat, a trener Majewskiego – jest w wieku emerytalnym. Następców nie widzę.
Podobnie ma się sprawa w tyczce. Obaj trenerzy: Roman Dakiniewicz i Edward Szymczak w każdym innym zawodzie byliby już na zielonej trawce.
Nieco lepiej przedstawia się sprawa w biegach średnich, ale to też się wiąże z charakterystykąa konkurencji.
Biegi są znacznie łatwiejsze i przez to bardziej popularne. Kadra trenerska jest już tu młodsza, ale dostatecznie dojrzała.
Trenerzy – trenerami, ale szmal się liczy przede wszystkim.
Polska ma na szczęście dobrego sponsora indywidualnego, firmę Orlen, która dotuje całą czołówkę.
Finansów na szkolenie u podstaw niestety – brak.
Szkolenie młodzieży jest najbardziej istotne dla ciągłości sukcesów, więc przychylam się tu do opinii trenera Szymczaka. W końcu stare powiedzenie sportowe: „jaki junior – taki senior” jest nie od parady.
Zatem – cieszmy się sukcesem, lecz bądźmy perspektywicznie rozsądni.