Nieszczęśni rodzice
Nieszczęśni rodzice
Zadzwonił do mnie w niedziele rano czytelnik. Z wielkim oburzeniem, bo, w końcu, nie zgadza się z moimi poglądami dotyczącymi „prawdziwej miłości” do sportu. Krótko – zarzucił mi brak wiedzy sportowej i, tak w ogóle, jakiegoś zdrowego rozsądku, bo, przecież, jego syn przedkłada sport nad gry komputerowe … więc co ja w ogóle na ten temat wiem …
Mam tylko miejsce na pół strony na te moje „wypociny” (a temat jest jak rzeka), więc nic w ubiegłym tygodniu nie napisałem o wpływie rodziców na ta „miłość sportu”.
Więc do dzieła: rodzice mają przemożny wpływ na zainteresowania sportowe swoich pociech.
Czy jednak takie zainteresowanie przerodzi się w „miłość” do sportu – to zwykle życie pokazuje w późniejszym wieku.
Największy problem jest taki: rodzice „chcą żyć” przez własne dzieci. Nie wszyscy, oczywiście, ale ich spora grupa. Szczególnie w grach zespołowych. Chcą sukcesu, lokalnej sławy dziecka, bo przecież o tym będzie głośno. Jeśli można z czegoś przy okazji skorzystać – to czemu nie …
Na początek – przykład z naszego podwórka.
W 2013 roku Lakeshore United wysłał da Igrzyska Polonijne do Kielc aż dwie drużyny młodych adeptów piłki nożnej. Większość chłopaków była w wieku od 16 do 20 lat.
Wyjazd był atrakcyjny pod względem sportowym i finansowym. Klub zapewnił sobie wspaniałego sponsora i po przeprowadzeniu dodatkowych imprez dochodowych z przeznaczeniem przede wszystkim na pomoc finansową w wyjeździe – chłopacy i wielu rodziców przeżyło „wyjazd życia”.
Po dwutygodniowym pobycie w Polsce i zejściu z samolotu na lotnisku w Toronto – połowa uczestników zniknęła z naszego sportowego ekranu radarowego.
Na zbliżające się latem Igrzyska Polonijne w Katowicach zostało nam z prawie 40-tu – raptem trzech!
Na pytania do tych popierających rodziców, „co z chłopakami”, odpowiedź jest zwykle jedna – no przecież mają swoje inne zainteresowania!
Z naszych informacji wynika, ze prawie wszyscy „zawiesili buty na kołku” w wieku lat … kilkunastu!
Gorzej wielokrotnie wyglądają przypadki rodziców trenujących swoje dzieci, nawet na najwyższym sportowym poziomie.
Przyjrzyjmy się siostrom Radwańskim. To właśnie ich ojciec doprowadził je na tenisowe salony świata, jednak dobrze się ta przygoda nie skończyła. Obie z nim zerwały, ale też niewiele się sportowo od tego czasu poprawiły. Faktem jest, że jeszcze grają.
Podobnie miały się sprawy ze słynnymi siostrami Williams. Tam też ojciec uczył je grać w tenisa w slumsach Los Angeles, doprowadził je do absolutnych wyżyn, aby zostać zapomniany.
Richard Williams jednak pokazuje się od czasu do czasu na meczach, inaczej niż Robert Radwański.
Chyba mądrzejszą drogą poszli rodzice Karoliny Woźniackiej, która również stawiała pierwsze kroki tenisowe pod nadzorem ojca-piłkarza. Ten jednak w miarę szybko z tego biznesu się wycofał.
Andre Agassi wielokrotnie wspomina, że jego ojciec, były zresztą bokser z Iranu, często go bił, gdy nie grał na najwyższym w swoim wieku poziomie.
Ale tak to bywa i w innych sportach.
Z trenerskiego doświadczenia radze rodzicom nie mieszać się w sportowe kariery dzieci. Oczywiście – pomoc czy poparcie są zawsze mile widziane, jednak należy stronic jak najdalej do mieszania się w sprawy trenerów.
Chyba kolejnej takiej nauczki doświadczył ojciec Wojciecha Szczęsnego – Maciej, który wielokrotnie krytykował trenera Arsene Wengera. Wojciech Szczęsny grzeje już w klubie ławę ponad miesiąc, co mu z pewnością zaszkodzi w powołaniach na mecze międzynarodowe.
Także ojciec Klemensa Murańki narobił wiele szumu w ubiegłym roku, gdy jego „dziecko” nie zostało zabrane na Igrzyska Olimpijskie w Soczi. Sam, przy okazji, nie wiedział, że to 20-letnie „dziecko” było praktycznie w połowie niewidome.
Krótko – nie przesadzajmy. Pomagajmy dzieciom, zagrzewajmy je do pracy, jednak nie wtrącajmy się w decyzje szkoleniowców.
Jeśli jednak ktoś jest przekonany, że “wie lepiej” – moja rada jest taka: „nic nie stoi na przeszkodzie do rozpoczęcia twojej własnej kariery trenerskiej”.