Szaleństwa Lorda Coe
Szaleństwa Lorda Coe
Znów robi się gorąco wokół dopingu w lekkiej atletyce.
Tym razem, wydawałoby się, w dobrym kierunku, gdyż IAAF „wyskoczyła” z pomysłem zrewidowania rekordów ustanowionych przez osoby, które w historii nie stosywały się do obecnych wymogów istniejących w tej dziedzinie.
Przepisy antydopingowe są skomplikowane. O ile sama liczba środków jest w miarę prosta do sprawdzenia, to jednak tzw. „derywatywy”, czyli środki o innej nazwie, ale mające chemiczną strukturę zbliżone do tych zakazanych są dozwolone.
Logicznie – co nie jest na liście środków niedozwolonych – powinno być dozwolone.
Otóż niekoniecznie.
W dzisiejszej erze sportowej próbki oddawane przez sportowców podczas kontroli dopingowej są przetrzymywanie przez lata i prawie na bieżąco otrzymujemy informacje, że, de facto, niektórzy mistrzowie olimpijscy to mistrzami już nie są, bo stwierdzono przestępstwo po iluś tam latach.
Robi się bałagan.
Rosjanie jako zbiór federacji sportowych, zostali umieszczeni na czarnej liście po udowodnionych machlojkach w czasie Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi w 2014 roku.
Lord Sebastian Coe, szef IAAF zdecydował się na niedopuszczenie lekkoatletów Rosji do Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro in blanco, lecz – nie wszystkich.
Dziwnym torem, rosyjscy lekkoatleci trenujący w USA do startu w Rio akurat … zostali dopuszczeni.
Jestem kategorycznie za karaniem przestępców.
Problemem dla mnie jest jednak tzw. zbiorowa odpowiedzialność.
Polakom taka sytuacja jest bliska, choćby z doświadczeń w II wojnie światowej, kiedy to okupant niemiecki rozstrzeliwał setki ludzi „z łapanki” za to, że ktoś zabił jednego z okupujących.
Nie inaczej miały się sprawy zaraz po wojnie, kiedy to stalinizm doprowadził do sytuacji w Polsce, kiedy przed sądem trzeba było udowodnić swą niewinność.
Podobnie postąpił lord Coe.
Zdyskwalifikował cała reprezentację Rosji. W znakomitej większości tych, którzy nigdy na łamaniu przepisów nie byli złapani.
W międzyczasie łapano na przekroczeniach dopingowych całą masę biegaczy z Kenii … i nic.
Teraz lordowi Coe całkowicie odbiło.
Postanowił pojść „za ciosem” i wykorzenić rekordy, które są podejrzane.
Z mojego doświadczenia,wszystkie rekordy można uważać za podejrzane. Dlaczego? Dlatego, że przestępcy zwykle łamią prawo z pełną wiedzą, jak takie prawo złamać.
Nie mam pojęcia, jakimi metodami będzie się lord Coe posługiwal, aby wyplewić chwasty. Prawdopodobie także i on takiego pojęcia nie ma.
Lord Coe mówi o rekordach, ale to nie rekordy są najważniejsze. Najważniejsze są medale, a w pierwszej kolejności – te olimpijskie.
Jeden z moich znajomych z USA zdobył srebrny medal w pchnięciu kulą na Igrzyskach Olimpijskich w Atenach w 2004 roku. Po latach okazało się, że automatycznie zdobył złoto, bo zwycięzca był na koksie.
Po latach.
Złoty medal olimpijski – to niezła przebitka finansowa w marketingu sportowca, szczególnie w USA.
Złoty medal olimpijski po latach – to żadna przebitka.
Podobnie jest z zawodnikiem trenowanym przeze mnie o nazwisku Dave Steen.
Dave zdobyl brązowy medal w dziesięcioboju w Seulu w 1988 roku.
Dwaj NRD-owcy: zloty medalista Schenk i srebrny – Voss zostali wskazani w raporcie z początku lat 90-tych jako systematyczni dopingowicze, ale nikt im medali nie odebrał.
Podobnie będzie i teraz, bo, w końcu, lord Coe jest podwójnym złotym medalistą olimpijskim i nikt nie będzie się grzebal w historiii Igrzysk z 1980 i 1984 roku.
Problem z dopingiem jest stary jak świat i najgorsze jest to, że nikt jeszcze nie wymyślił testu na „czystego sportowca”.
Przypomina to zupełnie sytuacje z kanadyjskiej autostrady: dozwolona szybkość wynosi 100 km/godzinę, jednak nikt tak wolno nie jeżdzi. Wszyscy – przynajmniej 120 km/godz.
Jeśli ktoś zostanie złapany przy szybkości nieco ponad 100km/godzinę, według prawa – je złamie, ale wszyscy obywatele skwitują taką sytuację jako głupi zbieg okoliczności (dał się złapać) lub policyjną upierdliwość.



