Dominacja
Dominacja
Ciekawym zjawiskiem w sporcie jest dominacja jednostek. Nie ma większego znaczenia, czy to są sporty inywidualne czy zespołowe – wybitnie uzdolniona jednostka potrafi dokonać cudów.
W sportach indywidaulnych sprawa jest prosta do zrozumienia – Usain Bolt byl fenomenem i wygrywał wszystko, czego tylko zapragnął, bo liczył, i mógł liczyć, tylko na siebie. Takich przypadków można mnożyc w nieskończoność. Tenis, narciarstwo, pływanie, gimnastyka. W Polsce – Irena Szewińska, Anita Włodarczyk, Kamil Stoch czy Adam Malysz.
Podobny, lecz nieco inny przykład: Lance Armstrong, też w sporcie indywidualnym, lecz poniekąd zespołowym. Bez zespołu nikt w kolarstwie niczego wielkiego nie dokona.
Trudniejsza do zrozumienia jest dominacja indywidualnych zawodnikow w sportach zespołowych.
Oczywiście – to wszystko zależy od sportu, trenera, wspólzawodników …
Chyba najbardziej widocznym przykładem wpływu jednego zawodnika na wynik w grze zespołowej jest koszykówka.
Przyznam, że z mojego własnego doświadczenia w Polsce z taką dominacją jednego zwodnika nigdy się nie zetknąłem. Po pierwsze – takowych w tamtych czasach nie mieliśmy, a po drugie – polska myśl szkoleniowa zawsze przedkładała wysiłek całego zespołu ponad wszystko.
Inaczej przedstawia się sytuacja po tej stronie oceanu.
Wprawdzie studiowałem poczynania wielkich gwiazd koszykówki takich jak Oscar Robertson, Bill Russell czy supermena Wilta Chamberlaina, ale prawdziwego „smaku” doznałem oglądając Magica Johnsona i Larry Birda. Ci dwaj zawodnicy wprowadzili w życie inne zasady oglądania tego sportu i prowadzenia najlepszych zespołów.
Michael Jordan przeniósł te poczynania w zakresie indywidualnej dominacji na wyżyny, które, wydawałoby się, nigdy nie zostaną osiągnięte.
Przypomnę, że jako zawodnik, wygrał wszystkie najważniejsze trofea. W 1982 roku wygrał w barwach uniwersytetu w North Carolina mistrzostwo NCAA. To własnie on w ostatniej sekundzie zdobył punkty na miarę zwycięstwa nad zespołem Georgetown Hoyas. Tamten moment, jak sam mówi, był przełomowym w jego karierze. Dodatkowo zdobył dwa złote medale olimpijskie (1984 w Los Angeles i 1992 w Barcelonie jako członek oryginalnego zespołu „Dream Team”).
Najważniejszym jego rekordem jest do dzisiaj nie pobite 6 tytułów mistrza NBA z Chicago Bulls.
Jordan zdominował grę nie tylko na parkiecie, ale i poza.
Na parkiecie był w stanie wpływać na decyzje członków zespołu do tego stopnia, że wszyscy grali na najwyższych poziomach swoich umiejętności. On z kolei porafił zawsze przechylić szalę zwycięstwa na korzyść zespołu w ostatnich sekundach.
Poza parkietem Michael Jordan dokonał następnego wielkiego kroku – został oficialnym wizerunkiem dla firmy Nike. To on właśne zapoczątkował przeogromną sprzedaż butów sportowych, zaczynając od koszykarskich do aktualnie wszystkich rodajów.
Wydawałoby się, że nikt do takiego wyczynu się nie zbliży. Były w końcu gwiazdy większe lub mniejsze, jednak ich wizerunek nie był aż tak wielki.
Świat się jednak nie kończy. Mamy odpowiednika Michaela Jordana. Jest nim LeBron James.
LeBron James żyje w innych czasach. Poziom koszykówki zdecydowanie podniósł się na całym świecie i taka dominacja jednego zespołu na świecie, z jaką mieliśmy do czynienia w czasach 1992 Dream Teamu, jest już niemożliwa.
On sam dołączył do legionów NBA zaraz po szkole średniej i, faktycznie, wykazał wielki talent koszykarski od samego początku swej kariery.
Jednak nie talent jest naważniejszy, lecz to, co z tym talentem się zrobi.
Po wielku latach prób zbudowania wielkiego zespołu w Cleveland zrozumiał, że mistrzostwa NBA nie zdobędzie w stary „clevelandzki” sposób. Przeniósl się więc do Miami, zwerbował dwóch wielkich graczy (Chris Bosh and Dwayne Wade), dolączył się do sprawdzonego trenera (Pat Riley) … i dwa mistrzostwa NBA w cuglach. Na tym nie poprzestał. Wrócił do Cleveland, do rodzinnego stanu Ohio, aby podnieść poziom zespołu ale także nastroje w tym, co tu dużo mówić, depresyjnym mieście.
Oczywiście – czynu tego dokonał, werbując dodatkow gwiazdy – a jakże. Cleveland Cavaliers zdobyły mistrzostwo NBA i, w bieżachm roku, po raz kolejny zakwalifikowali się do gry w finale.
Tym razem zespół Le Brona jest o wiele słabszy niż w latach ubiegłych, jednak on dokonuje cudów na parkiecie.
Już wkrótce przekonamy się o wadze jego czarodziejskich zdolności koszykarskich