Moje papieskie sportowe spotkanie
Moje papieskie sportowe spotkanie
Święty Jan Paweł II był niezwykle przyjaźnie nastawiony do sportu. Wszelkiego rodzjau. Jego równie od niedzieli świety poprzednik Jan XXIII byl pod tym względem mniej wszechstronny i pasjonował sie tylko piłka nożna (kibicował Atalancie).
Obaj święci to wyjatkowi pod każdym względem, jednak dla mnie „nasz Świety Papież” był specjalny.
Byłem na stadionie Exhibition Place podczas pierwszej kanadyjskiej papieskiej wizyty JP II i miałem okazję być świadkiem Jego przejadu z odległości zaledwie 5-10 metrów. Pamiętam, że zamarzyłem sobie wtedy o jakims bliższym spotkaniu. Przyznam, że nie sformułowałem wtedy swoich marzeń dokładnie, jednak niedługo było mi czekać na następna okazję. Trafiła się ona zaledwie 3 lata później, w Rzymie.
„Wieczne miasto” gościło lekkoatletów w czasie II Mistrzostw Świata na stadionie olimpijskim.
Byłem wtedy członkiem kanadyjskiej reprezentacji, która akurat w tamtych czasach, pod wodza szefa szkolenie również Polaka Gerarda Macha, przebijała sie na wyżyny naszego sportu.
Jan Paweł II nigdy nie przegapił okazji przebywania z młodzieżą lub młodym i ludźmi, więc i tamtym razem zorganizowal coś niespodziewaneg: zaprosił wszystkich uczestników mistrzostw, tak zawodników jak i trenerów do swojej letniej rezydencji Catel Gandolfo pod Rzymem.
Nie tylko zaprosił, ale również zorganizował cała uroczystość przysyłając do wioski wystarczającą ilość białych autokarow, aby zabrac wszystkie reprezentacje uczestniczące w tamtychj mistrzostwach, włącznie ze Związkiem Radzieckim, NRD i innymi krajami tzw. „demokracji ludowej”.
Samo zaproszenie było delikatnej natury politycznej, lecz nie wypadało nikomu odmówić spotkania z głową kościoła katolickiego na świecie.
Kanadyjczycy, jak zwykle, byli nieco spóżnieni i w sumie przyjechaliśmy jako trzecia ekipa od końca, tylko przed NRD i ZSRR. Oni z kolei, jak znam życie, „musieli sie nie spieszyć”.
Polska ekipa, oczywiście, zajęła miejsca w pierwszych rzędach. Przypuszczalnie gonili do Casten Gandolfo łamiąc wszelkie przepisy szybkości ruchu. W końcu na wynilki sportowe PRL wówczas już nie było stawiać, więc sukcesem został … papież.
Nigdy nie zapomnę bardzo delikatnie dokonanej konkluzji wystąpienia papieskiego. W prosty sposób, po angielsku, zaapelował do wszystkich reprezentacji, w szczególności do tych z Bloku Wschodniego, o niewykorzystywanie sportu dla celów politycznych.
Oczywiście było to „wołanie na pustyni”, jednak z pewnością zostawiło wrażenie nie tylko na mnie.
Papież wygłosił swoje przemównie w wielu jezykach, jednak ani przez chwile nie wiało nudą. Muszę przyznać, że mówcą był przednim.
Po przemówieniu nastąpiła rzadka okazja spotkania się JP II bezpośrednio.
Organizatorzy zadbali, aby ten kontakt nie było jakimś chaosem, więc papież przemieszczał się wzdłuż nawy głównej w kierunku ekip Kanady, NRD i ZSRR wolno, ale nieuniknienie.
Siłą przesunąłem się aż do skraju nawy. Gdy JP II zbliżył się na metr, powiedziałem po polsku: „Ojcze Święty”, na co papież sie uśmiechnął i spytał – „A ty skad synu?” Ja na to – „ Z Kanady, ale z Polski”. On – „Słyszę, że sobie dajesz radę po polsku całkiem dobrze – co robisz w Kanadzie?” Ja – „Jestem trenerem kadry kanadyjskiej”. On – „No to postępuj tak, abym się nie musiał za ciebie wstydzić!”. Potemi pobłogosławił mnie i cala resztę kanadyjskiej „bandy”.
Chciałem choć dotkąć Jego szaty, ale mimo, że strachliwy nie jestem – tchórz mnie obleciał.
I tak wiele, jak na zwykłego śmiertelnika.
Po powrocie do naszej zawodniczej wioski opowiadaniom i wrażeniom nie było końca.
Cztery lata później, podczas Mistrzostw Świata w Tokyo wspominaliśmy tą przygode z trenerami: Wojtkiem Buciarskim (znanym polskim tyczkarzem a trenerem duńskliej reprezentacji) i Andrzejem Lasockim – szefem szkolenia PZLA.
Każdy z nas mial prawie identyczne wspomnienia, które, przy okazji kanonizacji Jana Pawła II, telefonicznie sobie powtórzyliśmy.