Miłość do sportu?
Miłość do sportu?
Będąc trenerem przez lata, nie sposób nie zauważyć całkiem interesującego zjawiska pod nazwą „prawdziwej miłości do sportu”.
Oczywiście – przez lata, inaczej ona się prezentuje, jednak zwykle tak samo się kończy – połknięciem tego bakcyla … do końca życia.
Czy jednak „miłość”? Do dziś nie jestem do tego na 100 procent przekonany.
Przyznam, że inaczej było kiedyś i inaczej jest teraz. Przypuszczam, że podłoże ekonomiczne może odgrywać znaczniejsza role obecnie, ale chyba tak zawsze było.
Przyjrzyjmy się zatem atletom przez tysiąclecia.
Pierwszymi, bardziej znanymi, o których pisano nie tylko wiersze, ale i całe historie, byli starogreccy olimpijczycy.
Ileś tysięcy lat temu sport w istocie nie różnił się od tego dzisiejszego.
Aby wygrać Igrzyska Olimpijskie, zawodnicy musieli poświęcić swoje życie tylko temu celowi i późniejsza sława umożliwiała bardziej dostatnie życie tak zawodnikowi jak i jego rodzinie.
Tomy spisano na temat ówczesnego treningu, a malowidła czy rzeźby z przeszłości bardzo wyraziste przedstawiają poziom przygotowania fizycznego. Muskulatury takie, jak dzisiejsi najlepsi kulturyści!
Największe uznanie i sławę zdobywali zawodnicy ścigający się na rydwanach Takie wyścigi były niebezpieczne, więc na odwagę zawodnicy „brali w gardło”.
Już wtedy wiedziano o dopingu, więc wprowadzono pierwsza w historii badania antydopingowe. Polegały one na tym, że kapłan stal na bramce i wąchał oddech zawodników. Taki starożytny „breathalyser”.
Podobnie było w czasach rzymskich, gdzie chyba mniej chodziło o pieniądze, złoto czy sławę, a bardziej … o życie. Znamy przecież historie Spartakusa i jemu podobnych.
A teraz – czasy nowożytne – od pierwszych Igrzysk w 1896 roku. Niby inaczej, ale, w gruncie rzeczy – podobnie.
Młodzi ludzie zawsze garnęli się do sportu, aby pokazać swoją wyższość nad innymi, a także zadbać o akolady w końcowym efekcie.
Przyznam, że wynagrodzenia nie były ogromne na początku 20 wieku, lecz już w kilka dekad później, wynagrodzenia zaczęły być coraz większe.
Sport z ekonomią ręka-w-rękę idą. Już od samego początku ludzkości.
Nasuwa się zatem proste pytanie: co tak przyciąga ludzi do sportu: miłość czy pieniądze?
Nie oszukujmy się – szmal!
Jeszcze latach sześćdziesiątych, jako młody chłopak w powiatowym mieście postanowiłem zostać olimpijczykiem i trenerem olimpijskim nie tylko dla sławy, ale dla pozycji w społeczeństwie. W tamtych czasach sport wyczynowy w Polsce był traktowany poważnie i czołowi zawodnicy czy sportowcy nigdy na brak nagród nie mogli narzekać. Mozę nie formie wielkich kontraktów finansowych, ale przeskoczenia pewnych barier ekonomiczno-socjalnych, które były nie do pokonania dla „maluczkich|”. Jakieś mieszkanko, wyjazdy na Zachód, samochód, bonusy, kolorowy telewizor.
Wszystko przechodzi ewolucje i wynagradzanie czempionów też się zmienia.
Po tej stronie oceanu jest trochę inaczej, niż w Europie, gdzie siatka społeczna sportu jest ustabilizowana przez lata i na bieżąco w miarę bezpieczna.
Na naszym kontynencie, niestety, mamy w zasadzie do czynienia tylko z widowiskiem, igrzyskami przypominającymi walki gladiatorów w Koloseum w starożytnym Rzymie.
Publiczność chce igrzysk, więc za to płaci. Środki masowego przekazu chcą zarobić przekazując takie igrzyska. Biznes chce zarobić na przekazie i na igrzyskach, zatem – cały łańcuch korzyści jest w istocie zbudowany na zdrowiu, chęciach i miłości do sportu tak zawodników jak ich najbliższych „popieraczy” – rodziny, trenerów, masażystów, aptekarzy.
Oczywiście – mądre „pasożyty” żyją w symbiozie, wiec i zawodnikom niezła kasa do kieszeni wpada.
W sportach drużynowych takie zjawisko jest bardziej widoczne, bo w nich trzeba wygrywać na bieżąco, z tygodnia na tydzień, więc ta miłość do sportu musi być chyba bardziej finansowo podgrzewana.
Jedno jest pewne: coś nie tak z tą „miłością”. Sport wyczynowy łączy się bezpośrednio z kasą.
Co na to to „masters” czy „weterani”? Byli zawodnicy w dalszym ciągu uczestniczący w zawodach sportowych w swoich kategoriach wiekowych?
No cóż – to chyba jest ta prawdziwa miłość do sportu, która przychodzi z wiekiem …