Kobiecy World Cup
Kobiecy World Cup
Przyznam się, że przez dłuższy czas nie oglądałem kobiecych zmagań s piłce nożnej. Taki męski szowinizm.
„Odmieniło mi się” cztery lata temu, kiedy to przebywałem w Polsce na uroczystościach rodzinnych i, przy okazji, jednym okiem zerkałem na zmagania pań w finale berlińskim, kiedy to Japonia pokonała zespół USA w rzutach karnych.
Cały mecz był niesłychanie ciekawy i w tym roku nie odpuściłem ani jednego pojedynku.
Oczywiście – mamy ciągle do czynienia z niezbyt wyrównanym poziomem 24 najlepszych drużyn, ale z ręka na sercu przyznaję, że zaskoczył mnie tegoroczny poziom mistrzostw.
Skończyło się w miarę oczekiwanie – w finale spotkały się po raz kolejny reprezentacje USA i Japonii, z tym, że tym roku Amerykanki poprawiały się z meczu na mecz.
Zagrały ostatni mecz koncertowo i po 16 minutach prowadziły już 4:0! Tego się nikt nie spodziewał.
Japonki, po początkowym szoku, zaczęły grać dobrze zorganizowany futbol, ale chyba nic nie było w stanie zatrzymać Amerykanek.
Mam sporo przyjaciół na Facebooku, którzy na bieżąco komentowali swoje obserwacje i, prawie jednogłośnie oznajmiono, że oglądanie kobiecej piłki nożnej jest ciekawsze.
Zacznijmy od rytmu: w kobiecej piłce nie ma przestojów. Gra toczy się wartko i bez teatralnych przerw na kontuzje lub tzw. kontuzje.
Oczywiście – to zależy od narodowych przyzwyczajeń. Oglądając Japonie, Niemcy, Kanadę czy Anglię – nie liczcie na jakieś teatralne nonsensy.
Oczywiście kontuzje się zdarzają, jednak widać gołym okiem, że żadna zawodniczka nie robi tego celowo. Nawet tzw, „taktyczne faule” są do przyjęcia. Wiadomo, o co chodzi, z tym, że bez uszkadzania zawodniczki przeciwnej drużyny.
Mówią, że kobiety są bardziej odporne na ból, ale chyba nie o to chodzi. Chyba są bardziej odporne na idiotyzmy, z których mężczyźni są doskonale znani.
Fair play: to właśnie jest hasło przypominane i czytane przez tak męskie jak i żeńskie reprezentacje na wszystkich Mistrzostwach Świata. Różnica w tym, że mężczyźni po przeczytaniu formułki natychmiast o niej zapominają.
Na szczęści inaczej jest wśród kobiet. Fair to fair. Oczywiście sędziny specjalnie nie pomagały, jednak wielokrotnie można było zauważyć, że zawodniczki nawet nie czekały na decyzje sędziny co do autów i rzutów rożnych. Same na bieżąco decydowały w prawidłowy sposób. W takich przypadkach mężczyźni w ewidentny sposób żądaliby zmiany decyzji arbitra na dla siebie tylko korzystną.
Rzuty wolne: przyznam, że nie pamiętam nawet jednego przypadku, kiedy to sędzina musiałaby mierzyć odległość 10 yardów. Przecież ocenianie odległości do fizyki kwantowej nie należy, jednak w przypadku mężczyzn – na to wygląda.
Faule: ile to razy można było zauważyć przepraszanie na boisku za nieczyste zagranie. Nie dość na tym, w wielu przypadkach faulujące zawodniczki pomagały tym sfaulowanym podnieść się lub załagodzić ból. Mężczyźni w takich przypadkach prawdopodobnie „niechcąco” nadepnęliby na wystająca kończyna poprawiać to splunięciem.
Właśnie – plucie.
Nie znoszę tego zwyczaju. Wręcz organicznie! Zawsze pytam się – dlaczego? Odpowiedzi – bo zasycha w gardle. Żaden biegacz na długie dystanse nie pluje, ale oglądając piłkarzy sprawia wrażenie oglądania stada lam.
Rozpacz po porażce: i tu znowuż kobiety górą. Po zakończeniu finału Amerykanki cieszyły się bardzo, ale w godny sposób, bez pokazywania światu tych mocarstwowych nonsensów. Japonki z kolei przyjęły swoją porażkę w bardzo honorowy sposób i cała zabawa zakończenia mistrzostw mogła spodobać się nawet najwybredniejszemu obserwatorowi
Brawo kobiety!
Już z niecierpliwością oczekuję kolejnej edycji Pucharu Świata za cztery lata we Francji. Miejmy nadzieje, że zostanie on zorganizowany w równie dobry sposób jak w Kanadzie!



