Liczy się jedynie zwycięstwo
Liczy się jedynie zwycięstwo
Alberto Salazar jest postacią kontrowersyjną.
Jego pełna kolorów historia zaczęła się już dawno, podczas kariery zawodniczej.
Przed laty, w 1978 roku Salazar biegł po zwycięstwo w piekielnym skwarze w Falmouth Road Race, nie dał rady wygrać, padł za metą niemal bez przytomności, z temperaturą ciała bliską 42 st. C. Umierał i ksiądz, przypadkowo będący w pobliżu mety, udzielił mu ostatniego namaszczenia.
Przetrzymał i wrócił w najbardziej imponującym stylu.
Cztery lata później było bowiem jeszcze upalniej w Bostonie, na trasie maratonu, który przeszedł do legendy jako „pojedynek w słońcu”.
Ostatnie 16 km to walka tylko między Salazarem i Dickiem Beardsleyem. Biegli nos w nos. Nikogo za nimi w zasięgu wzroku, tysięczne tłumy wzdłuż ulic, live w NBC. Na ostatnim kilometrze Salazar odskoczył od rywala, ten skontrował tuż przed metą. Salazar odparł atak, przeciął taśmę jako pierwszy i padł. W szpitalu na oddziale intensywnej terapii wtłoczono w niego za pomocą kroplówek sześć litrów płynów, bo w czasie maratonu w ogóle nie pił. (Przegląd Sportowy)
Następnego dnia Salazar mógł przeczytać czołówki gazet: „Kultowe starcie”, „The Greatest Marathon Ever” lub „Popis niezłomnej woli”.
Bieg właściwie zakończył mu karierę sportową, jego organizm nigdy się nie podźwignął. Z Beardsleyem nie było lepiej, po porażce uzależnił się od narkotyków i alkoholu.
Tak to często bywa w wyczynowym sporcie.
Salazar został trenerem. Trenował lub wciąż trenuje długodystansowców i maratończyków – m.in. czterokrotnego mistrza olimpijskiego i bohatera Wielkiej Brytanii Mo Faraha, wicemistrza olimpijskiego i brązowego medalistę Galena Ruppa z USA, a również Holenderkę Sifan Hassan, która właśnie zdobyła tytuł mistrzyni świata w biegu na 10 000 m w Dausze i sensacyjnego zwycięzcę biegu na 800 m Donavana Braziera.
Jego wyniki i legenda-plotki z tym wiązane doprowadziły do sytuacji, iż zawodnicy (i trenerzy) uważali, że właściwie był nie tylko trenerem, ale również szamanem. Jego wyznawcy wciąż wierzą, że nie popełnił żadnego grzechu, że jedynie doprowadza sprawy do krawędzi, jakby wciąż biegł w tamtym maratonie w Bostonie.
Ta „kasta”, a może w tym przypadku „sekta” zawodników, wymaga swoistych metod pracy. Stanowią ją bowiem ludzie innego gatunku – jak zdobywcy wysokich gór. Świadomie, z pełną determinacją doprowadzają swoje organizmy na skraj wytrzymałości, aby osiągnąć szczyt, wygrać lub choćby pobić rekord życiowy.
NOP jest ośrodkiem, który w założeniu miał tworzyć nowych, wspaniałych amerykańskich długodystansowców, detronizujących ich afrykańskich rywali.
Największą gwiazdą Salazara był Brytyjczyk urodzony w Mogadiszu, stolicy Somalii – Farah.
Chmury zaczęły się zbierać nad nim w 2015 r., po 14 latach od założenia przez niego słynnego Nike Oregon Project (NOP).
Wyniki były tak dobre, że rywale po cichu mówili o farmaceutycznej fabryce Nike.
USADA, czyli Amerykańska Agencja Antydopingowa rozpoczęła śledztwo.
Kluczowym źródłem informacji był młody asystent Salazara Steve Magness. Przytaczane przez niego zdarzenia są wstrząsające. Według niego Rupp, najważniejszy partner treningowy Faraha, stosował testosteron regularnie od 16. roku życia. To Steve Magness prawdopodobnie (USADA tego nie poda do wiadomości) poinformował Amerykańską Agencję Antydopingową (USADA) o swoich podejrzeniach dotyczących Ruppa. Od tamtego czasu Rupp był badany najczęściej ze wszystkich lekkoatletów z USA. Bez efektów. Długodystansowcy z NOP byli czyści.
Ale USADA nie ustępowała. To właśnie dlatego sprawa skończyła się dopiero teraz.
140 stron liczy wyrok amerykańskiego arbitrażu, skazujący 61-letni Alberto Salazara – trenera gwiazd i trenera gwiazdę – na czteroletnią dyskwalifikacją za stosowanie lub próby stosowania: zakazanych metod dopingowych, obchodzenia testów, handlu testosteronem. MKOl żąda wyjaśnień i ostrzega przed nim zawodników.
Sprawa przypomina aferę Lance’a Armstronga.
Armstrong się przyznał, a Salazar – nie.
Ciekawe, czym się ta afera skończy.