Polska lekkoatletyka
Polska lekkoatletyka
Stare powiedzenie mówi, że lepszy lew na czele armii baranów …
Nie, nie, nie chcę dalej brnąć w tym kierunku, bo akurat sytuacja w Polskim Związku Lekkiej Atletyki jest zupełnie inna.
Było bardzo dobrze lata temu.
Fenomenalny „wunderteam” zbudowany przez Jana Mulaka w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych był znany i skuteczny na całym świecie.
Przypomnę, że Pan Jan rozpoczął budowę fundamentów w połowie lat pięćdziesiątych.
W 1956 roku, na Igrzyskach Olimpijskich w Melbourne pierwszym takim wyznacznikiem późniejszego poważniejszego sukcesu był złoty medal Elżbiety Duńskiej Krzesińskiej w skoku w dal.
Dwa złote medale zdobyli cztery lata później w Rzymie Józef Schmidt w trójskoku i Zdzisław Krzyszkowiak – w biegu na 3000m z przeszkodami.
Największe sukcesy przypadły jednak na Tokio w 1964 roku.
Polska reprezentacja lekkoatletyczna zdobyła aż 8 medali.
Wynik ten wydawał się być nie do pobicia … aż do Igrzysk Olimpijski … znowu w Tokio 2020 (a rozgrywanych w 2021).
Polscy lekkoatleci i lekkoatletki zdobyli 9 medali.
Ktoś może powiedzieć – tylko o jeden medal więcej niż 57 lat temu…
Często mówi się, że porównywanie wyników z rożnych er nie ma sensu, bo chyba niema, jednak warto wspomnieć, że te 57 lat temu nie było takiej globalnej rywalizacji jaką obserwujemy teraz.
Bikila Abebe, zwycięzca maratonów w 1960 i 1964 roku był jedynym takim przykładem z Afryki.
Inaczej wygląda dzisiejsze współzawodnictwo.
Przypadki wygrywania biegów średnich i długich przez zawodników spoza Afryki należą do rzadkości.
Wunderteam był tworem Jana Mulaka, który umiejętnie dobrał wspaniałą grupę oddanych sportowi trenerów. Zręcznie wykorzystując polityczne ambicje rządzących w ówczesnych czasach – dopiął swego. Do czasu.
W pewnym momencie stał się niewygodny. Domagał się zwiększonej pomocy do walki na zwiększonym rynku i został usunięty. W końcu polityczny system został ustabilizowany.
Od tego czasu lekkoatletyka w Polsce zaczęła tracić blask z wyjątkiem kilku międzynarodowych gwiazd, a przede wszystkim – Ireny Szewińskiej.
Po odzyskaniu przez Polskę wolności spod jarzma komunistycznego – w początkowym bałaganie utrzymanie tego sportu przy życiu było sprawą trudną. Udało się dzięki dobrym sternikom: Irenie Szewińskiej, Jerzemu Skusze i Henrykowi Olszewskiemu.
Zaczęło się dobrze dziać na dworze królowej sportu w końcu lat dziewięćdziesiątych.
Irena Szewińska wykorzystała swoją pozycję największej gwiazdy lekkoatletycznej na świecie i sportowa gawiedź zaczęła się przekonywać do lekkiej atletyki na nowo.
Dr Jerzy Skucha zaimponował wszystkim na świecie nowymi rozwiązaniami szkoleniowo-marketingowymi, przez co IAAF zaczął traktować Polskę jako coraz poważniejszego partnera.
Henryk Olszewski rozpoczął swoje prezesowanie w 2016 roku i chyba wykorzystywał polski potencjał organizacyjno-szkoleniowy do maksimum.
Nie chce nikogo stawiać tu na ołtarze, ale zawsze jest tak, że ryba psuje się od głowy.
Na obecną chwile – polska lekkoatletyka jest w dobrych rękach.
Dr Henryk Olszewski został ponownie wybrany na prezesa PZLA.
Urodzony w 1952 roku, w młodości uprawiał konkurencje rzutowe w warszawskiej Gwardii. Od połowy lat 70-tych jest zawodowo związany z Polskim Związkiem Lekkiej Atletyki. Piastował funkcję trenera kadry juniorów, później był także szefem bloku rzutów oraz wiceprezesem Związku ds. szkolenia. Jako trener doprowadził Tomasza Majewskiego do dwóch złotych medali olimpijskich – w Pekinie (2008) i Londynie (2012). W 2016 roku z powodzeniem ubiegał się o fotel prezesa Polskiego Związku Lekkiej Atletyki.
Teraz, tydzień temu, uzyskał reelekcję zyskując poparcie 88 z 94 delegatów.