Cena bycia najlepszym
Cena bycia najlepszym
Śledzę komentarze tzw. znawców w mediach. Ci „znawcy” to przede wszystkim komentatorzy sportowi i kibice. Mają swoje zdania, często bez doświadczenia tak praktycznego jak i nawet teoretycznego.
Nic to nowego, bo przecież zawsze tak było, z tym, że nie tak łatwo zauważalne jak teraz.
Po prostu „social media” umożliwiły poznawanie ludzkich uczuć, charakterów i stanowisk, o tak, na bieżąco.
Najbardziej popularnym zawodnikiem w Polsce jest od dawna Robert Lewandowski i, wykorzystując jego wizerunek, chciałby przedstawić moje spojrzenie na to ciekawe społeczne zjawisko.
Lewandowski jest znany na całym świecie.
Należy do najbardziej rozpoznawalnych osób. Jest częścią „Wielkiej Trójki”: Lionel Messi – Christiano Ronaldo – Robert Lewandowski.
Z prostego powodu, że piłka jest globalnie najbardziej intratnym sportem, jest bogaty. Bardzo bogaty.
Jest wpływowy. Ma fajna rodzinę. Nic – tylko zazdrościć.
Właśnie: o ile wiem. Mamy dwa rodzaje zazdrości: jedną taką wredną, a drugą – sympatyczna, prowadząca do samodoskonalenia się.
Ta pierwsza – jest bardziej typowa, szczególnie w środowisku polskim.
Wystarczy przeczytać kibolskie komentarz pod artykułami o kapitanie polskiej reprezentacji – i aż strach ogarnia.
Nikt specjalnie nie zazdrościł Grzegorzowi Lato, Andrzejowi Szarmachowi czy innym piłkarzom ze złotej ery piłkarstwa polskiego.
Pytanie – dlaczego? Pewnie znów chodzi o szmal.
Wielu sportowych „specjalistów” sądzi, że ten Lewandowski to nic przecież wielkiego, skoro Robert Korzeniowski zdobył 4 złote medale olimpijskie, a Anita Włodarczyk – 3.
Chód i rzut młotem? Chód właśnie zlikwidowano, z rzut młotem jest już tylko sztucznie przy tym olimpijskim życiu podtrzymywany.
Nie chodzi o konkurencję, ale jej popularność na świecie.
Piłka? Kopią ją wszędzie, na całym świecie i konkurencja jest ogromna.
Przytoczę inny przykład podziału społeczeństwa – tym razem F1.
Michael Schumacher wygrywał mistrzostwa jedno za drugim.
Oczywiście też został bogatym, słynnym, rozpoznawalnym … i z roku na rok – bardziej nielubianym.
Był arogancki, ale wszyscy najlepsi na świecie są w większym lub mniejszym stopniu tacy są.
Przestano mu zazdrości, kiedy uległ wypadkowa narciarskiemu i do dziś nie jest w stanie normalnie funkcjonować.
Potem Lewis Hamilton: wyrównał rekordy Schumachera i już zanosiło się na to, że będzie od niego lepszy. A tu nagle niespodzianka – Max Verstappen.
Holender wygrał tegoroczyny Grand Prix F1 … i Hamiltona poniosło. On i jego boss zbojkotowali kończącą sezon F1 galę ze złości, że przegrał.
Nie był już lubiany przedtem, a teraz – przyciągnął całą masę kibiców, oględnie mówiąc – za nim nie przepadających.
Niedawno miałem możliwość oglądania serialu telewizyjnego pod tytułem „Ostatnie tango”.
Nie, to nie o tańcach. To była historia najlepszego koszykarza wszechczasów – Michaela Jordana.
Oczywiści – tutaj już się zagalopowałem, bo chętnych do tego tytułu jest więcej, a najbardziej jego żądnym jest LeBron James.
Czasy Michael Jordana doskonale pamiętam i przyznam, że w czasie jego kariery miał przede wszystkim zwolenników.
Nie bawił się w politykę więc czarnoskórzy jego wielbiciele mieli mu to za złe, jednak prawdziwych wrogów narobił sobie po projekcji tego serialu.
Nie wśród kibiców, ale wśród byłych członków zespołu Chicago Bulls.
Dlaczego o tym wszystkim wspominam?
Ano dlatego, aby pokazać, że nie jest łatwo być mistrzem.
Aby wdrapać się na szczyt – wymaga to niewyobrażalnego wysiłku i potem zamiast cieszyć się sukcesem, – następuje potrzeba odganiania się od niechętnych.
www.bogdanpoprawski.com