Igrzyska Olimpijskie w Pekinie (1)
Igrzyska Olimpijskie w Pekinie (1)
Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Pekinie, w momencie, kiedy piszę te słowa, dotarły już do półmetka.
Dzieje się na nich wiele, tak na arenach sportowych jak i poza nimi.
Wydaje się, że te wydarzenia pozasportowe bardziej zaprzęgają umysły świata niż same potyczki na śniegu i lodzie. Przyznam, że przypomina mi to tragikomedię z Australii, gdzie sprawa Novaka Djokovica stała się głośniejsza niż cały turniej na kortach.
W Chinach zaczęło się od odpowiedniego wykorzystywania pandemii korona wirusa do zaszufladkowania całego systemu.
MKOL, czyli Międzynarodowy Komitet Olimpijski, wybrał Pekin ponownie zaledwie w ciągu 14 lat, bo propozycje tego „zręcznego organizatora” były nie do odrzucenia.
Oczywiście – chętnych do organizacji tak wielkich przedsięwzięć jest coraz mniej, bo dochody nie są pewne i zmniejszają się z roku na rok.
W normalnym, demokratycznym i otwartym ekonomicznie kraju zawody bez publiczności spowodowałyby klapę finansową, o czym przekonali się Japończycy ostatniego lata. Wygląda na to, że z pewnością, długo nie będą kandydować na gospodarza kolejnych Igrzysk Olimpijskich.
W Chinach – klapa finansowa nie ma znaczenia. Ten komunistycznie zarządzany kraj ma praktycznie nieograniczone zasoby finansowe, bo, przecież, przeciętny Chińczyk nie ma nic do powiedzenia.
MKOL z kolei, to organizacja, która nie jest za nic organizacyjnie odpowiedzialna i jedynym jej zadanie jest napełnianie swoich kufrów pieniędzmi i manipulowanie polityką tak, aby mieli z tego korzyść.
Pierwsze zarządzenie? Oczywiście – nie można nie zgadzać się z Chińską Republiką Ludową, więc zakazano jakichkolwiek gestów czy wypowiedzi natury politycznej.
Niby igrzyska są tylko dla sportu, to przecież pokazanie Pekinu jako sukcesu organizacyjno-ekonomiczno-politycznego jest w interesie Chin. Czyli – z jednej strony wolno, a z drugiej – nie wolno.
MKOL patrzy na to z pobłażaniem, bo, w końcu chodzi o szmal.
Obostrzenia „pandemiczne” są ogromne.
Zawodnicy i zawodniczki są badane bez przerwy i nie mają żadnych szans na odwołanie się w przypadku pozytywnego testu.
Testy te są prowadzone przez Chińczyków i jeśli ktoś ufa w ich „niezawisłość naukową”, to się myli.
Przecież było już wiele przypadków konfliktów wynikowych tych testów w wielu ekipach.
Cały przebieg igrzysk jest podobny do tych w Moskwie w 1980 roku.
Byłem tam i widziałem na własne oczy. Wtedy chodziło o sukces sportowy komunizmu.
Organizacja, sędziowanie były po to, aby tak się stało – i stało się.
Podobnie jest teraz. Chiny mają wygrać! Przecież już wygrały raz klasyfikację medalową podczas letnich igrzysk olimpijskich w 2008 roku.
Przykładami mogę sypać jak z rękawa, ale nie mam tu zbyt wiele miejsca na te moje spostrzeżenia.
Polacy na półmetku mają jeden medal, brązowy, zdobyty przez Dawida Kubackiego podczas konkursu skoków narciarskich na średniej skoczni.
Ekipa polska liczyła również na medal na dużej skoczni, jednak Kamil Stoch zajął to najgorsze miejsce olimpijskie – czwarte.
Uczciwie mówiąc, jeden medal w skokach to i tak wystarczy. W końcu ekipa polska w tym roku nie dość, że nie błyszczy, to wygląda ogólnie słabo.
Cudów w sporcie jest mało. Zdarzył się nam raz, na Igrzyskach Olimpijskich w 1972 roku w Sapporo, kiedy to Wojciech Fortuna zdobył złoto. To chyba wystarczy na jakiś okres czasu.
Na tym, moim zdaniem, chyba się skończy.
Z kolei reprezentacja „drugiego serca”, kanadyjska, występuje według oczekiwań, chociaż słychać tu i tam głosy, że spodziewano się na półmetku więcej.
Chyba gwoździem, jak na razie, olimpijskiego spektaklu był złoty medal zdobyty przez Kanadyjczyka Maxa Parrota w snowboardzie.
Max jeszcze niespełna kilka lat temu przeszedł trudne zmagania z rakiem (Hodgkin lymphoma) i co tu dużo mówić, jego zwycięstwo jest jakby ukoronowaniem olimpizmu.
www.bogdanpoprawski.com