Pride
Pride
W dniu, kiedy piszę te słowa odbywa się w Toronto wielka parada „pride”. Zresztą nie tylko w Toronto, ale w wielu miastach na świecie. „Pride” to w tym przypadku duma z przynależności do grup ludzkich o nazwie LGTBQIA2S+.
Po polsku: to określenie, które obejmują szerszą grupę osób. LGBTIQ to lesbijki, geje, osoby biseksualne, transseksualne, gueer i interpłciowe, natomiast LGBT+ to ta sama grupa, która dzięki dodaniu plusika pozwala odnaleźć się w tak szerokim gronie każdej osobie, która nie identyfikuje się np. z klasycznym pojmowaniem tożsamości płciowej.
I tak wszystko zaczyna się od seksu, lecz z tej bazy przenosi się na inne dziedziny i na … seksie się kończy.
Te „pride” parady nie odbywają się we wszystkich miastach, gdyż nie wszędzie ludzie zgadzają się z zachodnią modą na myślenie o życiu, polityce, ekonomii czy dominacji w jakiejkolwiek innej dziedzinie.
Co tu dużo mówić – właśnie do takich prostych wspólnych mianowników ten 21-szy wiek się sprowadza.
Jednak nie o takiej „dumie” chcę dziś pisać.
Chce się skupić na dumie bycia porządnym przedstawicielem/przedstawicielka ludzkiego gatunku, osiągającym sukcesy w swoim życiu w swoich dziedzinach.
Zacznę od nieszczęsnej piłki nożnej w Polsce.
Z uwagi na wiek miałem możliwość oglądania na bieżąco poczynania polskich piłkarzy od lat.
Ba, jako członek zespołu badawczego Teorii Sportu w Akademii Wychowania Fizycznego w latach siedemdziesiątych w Poznaniu, miałem dodatkowa okazje obserwowania stopnia wytrenowania wydolności fizycznej i bezpośredniej obserwacji ich współpracy trenersko-zawodniczej w tamtych czasach.
Były to czasy sukcesu.
Polscy piłkarze lat 70-tych fizycznie do nadludzi nie należeli. Owszem, ich wydolność była na wysokim poziomie, praktycznie równym wszystkim innym czołowym nacjom w tamtych czasach. Technicznie – ustępowali tym czołowym krajom, jednak grali z nimi na równi i wygrywali.
Różnicą na korzyść wtedy była przynależność do „bandy”. Bandy polskich piłkarzy, bardzo dumnych z reprezentowania kraju i bardzo dumnych z innego prostego powodu: bycia najlepszym.
50 lat później, w Kiszyniowie, w Mołdawii, mieliśmy okazje obserwowania innej polskiej „bandy piłkarskiej”. Tym razem – bez charakteru czy dumy z wykonywania swojego jedynego zresztą dla nich znanego rzemiosła – gry w piłkę nożną.
Inny przykład dumy sportowej: Novak Djokovic.
Jest on moim ulubionym tenisistą nie tylko dlatego, że jest najlepszy w historii – wystarczy popatrzeć na statystyki – ale także z powodu dumy przynależenia do swojego kraju, reprezentowania Serbii na arenach międzynarodowych i bycia wzorem dla młodych adeptów tenisa.
Dodatkowo – jego nieugięta postawa w okresie prześladowań kowidowych jest jakby umocnieniem portretu niezłomności tego człowieka.
Wracając do piłki: Robert Lewandowski i Cristiano Ronaldo to najbardziej znane „portrety dumy” bycia piłkarzem.
Oczywiście jest takich przypadków więcej, ale o nich niewiele wiemy.
Robert i Cristiano są popularnie wszędzie na świecie i są najlepszymi przykładami dbania o zdrowie, kondycję fizyczną oraz wielkiej dbałości o wizerunek jako całość.
A to, w dzisiejszych czasach jest bardzo ważne.
Iga Świątek dba o swój wizerunek również pieczołowicie.
Oczywiście, ma sztab ludzi, którzy na tym się znają lepiej niż ona, ale przecież mogłaby być bardziej skoncentrowaną tylko na tenisie.
Przecież pamiętamy takich tenisowych „oszołomów” minionych dni jak Ilie Nastase, John McEnroe, Jimmy Connors, czy obecnie Nick Kyrgios i Holger Rune, których jedynym celem było pokazywania swojego wielkiego „ego” w telewizji poprzez idiotyczne zachowania.
Wszyscy wiedzą, że telewizja jest najważniejszą drogą do uzyskania popularności i, niestety, więcej czasu poświęca tym, którzy szokują zachowaniem.
Na koniec słowa Bartosza Zmarzlika po wygranym w sobotę Grand Prix Polski na żużlu w Gorzowie Wlkp: „Prawdę mówiąc interesowało mnie tu dzisiaj tylko to, jak mnie tu przywitacie. Postanowiłem sobie, że stanę na rzęsach, żeby pokazać tutaj jak najlepsze show!”.
www.bogdanpoprawski.com