Zmierzch lekkiej atletyki
Zmierzch lekkiej atletyki
Dobiegł końca kolejny sezon lekkoatletyczny.
Zakończył się finałem Diamentowej Ligi w Eugene w stanie Oregon, w USA.
Te zawody zaliczono do najlepszych w cyklu Diamentowej Ligi i właśnie tu chce zacząć moje dywagacje na temat wspomnianego zmierzchu.
Po pierwsze – to był koniec sezonu. Niby nic wielskiego, ale teraz przez ponad 4 miesiące o lekkiej wspominać nie będziemy … aż do początku sezonu halowego.
Po drugie: zmierzch zainteresowania się „Królową”.
Już od dłuższego czasu obserwujemy systematyczne zmniejszanie się zainteresowania publiczności tym sportem. Wydaje mi się, że podstawowym problemem jest niezrozumienie sportu.
Lekka atletyka jest sportem skomplikowanym. Niby proste myślenie: szybciej-wyżej-dalej nie powinno wydawać się złożonym, jednak dla „tłuszczy” rozumienie wartości wynikowych jest chyba ponad miarę obecnego kolektywnego sportowego rozwoju intelektualnego.
Może nie powinienem był być taki ostry w komentarzach, jednak od dzieciństwa takie sytuacje obserwuję i przyznam – mnie one drażnią. Nawet w moim rodzinnym domu pierwszym pytaniem po zawodach było: „wygrałeś”? Nigdy „jaki wynik”, tylko – czy wygrałem.
Najbardziej popularnym sportem na świecie jest piłka nożna i jedynym pytaniem po meczy jest zawsze: kto wygrał.
Boks, sporty walki, tenis, narciarstwo alpejskie – te najbardziej widowiskowe sporty zawsze kończą się wygraną bez specjalnych komentarzy na temat jakości sportowej końcowych wyników.
„Lekka” jest inna.
Gwiazdy ściągają tłumy. A gwiazdy – to wyniki.
Polskie wydanie „Diamentowej Ligi” w Chorzowie uznane za imprezę numer 2 w cyklu. Polacy ściągnęli największą ilość gwiazd na ten właśnie miting.
Dalsze porównanie lekkiej z piłką.
Ostatnie Mistrzostwa Kanady w lekkiej atletyce w BC oglądało zaledwie kilkaset osób.
Ostatni polonijny mecz piłkarski w Mississauga pomiędzy Olimpia i Lakeshore United oglądała podobna ilość kibiców. I jak tu porównać poziom sportowy Mistrzostw Kanady z bardzo lokalnym wydarzeniem piłkarskim?
Polska lekkoatletyka była ostatnimi czasy wizytówka polskiego sportu.
Znawcy nawet nazywali polską reprezentację „nowym wunderteamem”, zaraz na drugim miejscu za „starym wunderteamem” z lat 50-tych i 60-tych.
Polacy pokazali się ze wspaniałej strony na ostatnich Igrzyskach Olimpijskich w Tokio, podobnie zresztą jak na Igrzyskach olimpijskich w Tokio w 1964 roku. Nadspodziewanie dobrze.
Ale wszystko ma swój koniec. Poprzedni wunderteam się skończy w końcu lat 60-tych. Obecny – właśnie w tym roku.
Dlaczego tak twierdze? Ano dlatego, że doskonale przygotowana i doświadczona kadra trenerska się wykrusza.
Przykładem może być sytuacja rzutu młotem, plakatowej wręcz konkurencji lekkiej w ostatnich dwudziestu kilku latach.
Głównym motorem napędowym by trener dr Czesław Cybulski, którego zawodnik Szymon Ziółkowski zdobył złoto na Igrzyskach Olimpijskich w 2000 roku w Sydney, w Australii.
Cybulski miał już spore sukcesy trenerskie we wcześniejszych latach, ale, jak to czempion- uczył się razem z zawodnikami.
„Wynalazł” w Rawiczu Anitę Włodarczyk i doprowadził ja do Mistrzostwa Świata, podobnie z Pawłem Fajdkiem.
Pierwsza trenerka obecnego mistrza olimpijskiego – Wojciecha Nowickiego była wychowanka Cybulskiego. Podobnie zresztą jak i obecna – Joanna Fiodorow – wychowanka Cybulskiego.
Trener Cybulski zmarł w ubiegłym roku.
Anita Włodarczyk powoli kończy karierę, bo nie może znaleźć trenera na jej miarę oczekiwań. Fajdka trenuje Ziółkowski. Obaj także chyba już bez większego przekonania.
Duszenie się we własnym sosie. Nie inaczej.
Młodych i nowych zawodników nie ma i prawdopodobnie szybko nie będzie, zatem i medali też zabraknie.
Zaiste zmierzch.
www.bogdanpoprawski.com