Atmosfera
Atmosfera
Polską reprezentację piłki nożnej, jak wielu obserwatorów mówi, da się ostatnio lubić.
Oczywiście – wyniki są ponad oczekiwania. 10 punktów w jesiennej fazie eliminacji do Mistrzostw Europy to nie byle co! Dodatkowo – przewodnictwo w grupie, w silnej grupie, z Niemcami, Szkotami i Irlandczykami.
Polska wygrała w Gruzji na wyjeździe. To też cenne zwycięstwo! Niby ze słabszą drużyną, ale prawdę powiedziawszy, nie ma już pewniaków do porażek. Najlepszym przykładem jest wynik reprezentacji Faroe Islands, która pokonała Grecję 1:0.
Jeszcze tak niedawno polskie media narzekały na polską reprezentację praktycznie bez przerwy. Nie tylko zresztą na zawodników, ale i na trenera Adama Nawałkę i prezesa PZPN Zbigniewa Bońka.
Trzy zwycięstwa i jeden, a praktycznie dwa remisy później (dodam remis w towarzyskim spotkaniu z bardzo mocną drużyną Szwajcarii) – wszyscy nagle ich kochają.
Jak to się stało?
Ano – prosto. Trener i atmosfera wokół i wśród zespołu.
Jestem przekonany, że trener Adam Nawałka nie ma najmniejszych szans nauczenia czegokolwiek na tych bardzo sporadycznych i krótkich zgrupowaniach. Przypomnę, że wyselekcjonowani zawodnicy przyjeżdżają na zgrupowania w pełnym biegu z rozgrywek ligowych, gdzie przecież trenują pod okiem swoich trenerów klubowych o zupełnie różnych filozofiach treningowych czy taktycznych.
Często też przyjeżdżają z urazami, które da się lub nie da się zaleczyć przed występem w eliminacjach.
Jedynym, co może zrobić trener jest wyselekcjonowanie zawodników, którzy będą się lubili, rozumieli i grali razem, jako zespół.
Poprzedni trenerzy kadry zawsze wybierali trójkę z Borussi: Lewandowski-Piszczek-Błaszczykowski, którzy dobrze byli zgrani na poziomie niemieckiego klubu, gdzie trener wymagał dyscypliny. Jeśli jej nie było – to krótko – po kieszeni.
W reprezentacji się nie zarabia, więc moim zdaniem, Błaszczykowski był jak gdyby piątym kołem u wozu, bo się z Lewandowskim nie lubili i nie lubią do dnia dzisiejszego.
Tej jesieni Błaszczykowski nie gra. Opaskę kapitana nosi Lewandowski i, jak na razie – reprezentacja gra.
Oczywiście, nie można tak tej sprawy upraszczać lub spłycać, lecz coś w tym jest.
Osobiście nigdy nie lubiłem Błaszczykowskiego jako gracza i kapitana polskiej jedenastki.
Nie mogę krytykować jego umiejętności technicznych, ale piłkarz, to nie tylko żongler piłką. Piłkarz, to jest część zespołu, którego obowiązkiem jest strzelenie jednego gola więcej niż przeciwnik.
Ten zespół musi być zgrany, pomagać sobie, traktować sprawę kolektywu wyżej niż własne ambicje.
Obserwując Błaszczykowskiego, jego umiejętności gry zespołowej, a raczej jej braku, zachowania się przed mediami (słynne narzekanie o braku biletów dla jego kolesi na mecz reprezentacji) i w ogóle brak klasy, przez lata dziwiłem się, czym on imponował trenerom Smudzie i Fornalikowi.
Robert Lewandowski z kolei – to zupełna odwrotność.
Umówmy się – takiego piłkarza Polska nigdy jeszcze nie miała. Nie dość, że bryluje w Bayernie, to jego „kapitaństwo” w drużynie narodowej jest jakby z innej planety. Przypomina mi on trochę przewodzenie stadem przez niezapomnianego Kazimierza Deynę. Raczej cichy, małomówny, dyryguje zespołem własnym świetnym przykładem, a nie popularnym „wydzieraniem się” na łące.
Do tego – kreuje bramki. Sam nie strzela zbyt często, ale ściąga na siebie 2-3 zawodników, przez co otwiera drogę innym. Oby tak dalej.
Wielkie słowa uznania należą się trenerowi Nawałce.
Tylko on wie, jak można dotrzeć do istniejącego kwiatu piłkarstwa polskiego. Najlepszym przykładem jest szeroko krytykowany wybór Sebastiana Mili do reprezentacji. Mila przez lata był niespełnionym talentem polskiej „kopanej’. Uganiał się wolno (10 kg nadwagi) na ligowych boiskach i, nagle, odmłodzony i odchudzony strzela piękne bramki. Nie dość tego, publicznie powiada, że na zgrupowania reprezentacji to on dojedzie nawet rowerem i zawsze na czas!
Atmosfera!
Myślę, że po meczu z Niemcami coś się odmieniło na dobre i na dłużej.
Tak trzymać!