I od nowa…
I od nowa…
Ubiegły rok zakończyliśmy przeogromną dawką angielskiej piłki nożnej, aby Nowy Rok przywitać tym samym.
Znamienne w tym przypadku mogą być słowa trenera Chelsea Jose Mourinho, który powiedział na jednej z konferencji prasowych: „Niemcy opalają się teraz na plażach, Hiszpanie – na Malediwach, a my gramy w piłkę nożną w deszczu, słocie, śniegu – w nieskończenie.”
Moim zdaniem – to angielskie szaleństwo jest czymś tylko zrozumiałym dla sektora biznesowego. Więcej meczów-więcej widzów na trybunach-więcej telewizji – więcej szmalu. Należy też tu koniecznie dodać – więcej kontuzji zawodników.
W okresie 10 zimowych dni wielu zawodników grało 4 lub nawet 5 meczów w aurze, gdzie nawet psa nie wolno na dwór wypuszczać.
Jak można się zregenerować w tak krótkim czasie?
Ano – nie można. Przynajmniej w czystym znaczeniu słów: naturalna regeneracja.
Zawodnicy grają, ale prędzej czy później za taki wysiłek muszą zapłacić zdrowiem.
Jednym z najbardziej zdziesiątkowanych kontuzjami klubów jest londyński Arsenal, prowadzony przez mojego ulubionego trenera – Arsene Wengera.
Dla obserwatorów z negatywnym podejściem do trenerskich działań Wengera – nic nowego. Przecież już od dawna sytuacja się powtarza, szczególnie w okresie bożonarodzeniowym.
Arsene Wenger jest niesamowicie doświadczonym szkoleniowcem, który ma specyficzną filozofię swojego klubu. Jego zawodnicy muszą być przede wszystkim niezwykle szybcy i zwrotni. Następnym wymogiem jest nienaganna technika sportowa. Kolejnym – zrozumienie gry zespołowej w najszerszym kontekście.
Dwa pierwsze warunki są bardzo skutecznym „sitkiem” do przesiewania zawodników.
Typowo – aby być bardzo szybkim i zwrotnym należy mieć specyficzną budowę anatomiczną, która, z racji wymagań, jest w takim przypadku dość krucha.
Ci delikatni zawodnicy nie są wstanie wytrzymać szaleńczych obłożeń ligowych, Ligi Mistrzów, Pucharów krajowych czy Pucharu Ligii.
Każdy trener próbuje zatem skompletować zespół zawodników o zbliżonych umiejętnościach, ale takich 30 osób nie jest łatwo znaleźć.
Oczywiście skutki szkoleniowe również nakładają się negatywnie na ten cały obraz i, jeśli coś nie gra, to wina trenera.
Arsene Wenger zwrócił się z prośbą do faceta o nazwisku Shad Forsythe o pomoc w przygotowaniu i egzekwowaniu porządnego planu ogólnego przygotowania fizycznego piłkarzy Kanonierów.
Sam Forsythe jest ogólnie uznanym specjalistą w tym zakresie i już wcześniej współpracował z niemiecką kadrą piłkarską. Zresztą z bardzo dobrym skutkiem, jak to zawsze powtarzał kapitan Mannschaftu Philipp Lahm.
Głównym więc celem Forsytha jest wyeliminowanie tego bardzo poważnego problemu notorycznych kontuzji.
Żeby łatwiej uzmysłowić sobie problem Arsenalu wystarczy takie porównanie: w sezonie 2013-14 zawodnicy Arsenalu spędzili poza boiskiem najwięcej dni w lidzie – 2023. Chelsea z kolei – 763, a w Manchesterze City, też niby wrażliwemu w tym departamencie – 994 dni.
Biznes, którego najlepsi pracownicy nie pracują z powodu chorób długo nie pociągnie. Podobnie jest w biznesie piłkarskim.
Najlepsze „orły” Wengera jak Ozil, Wilshere, Ramsey, Giroud, Abu Diaby, Chamberlain, Rosicky, Arteta, Kościelny i inni są praktycznie niewidoczne w tym sezonie, a to właśnie oni mieli dostarczać bramek i punktów.
Na początku swej angielskiej przygody Arsene Wenger, był największym rewolucjonistą w Premier League. Wprowadził nowe zwyczaje w zakresie odżywiania i rehabilitacji. W międzyczasie wszyscy go w tym zakresie dogonili, więc chyba nowe wyzwanie w postaci zatrudnienia Shada Forsythe’a będzie kolejnym krokiem do przodu w karierze trenera, w końcu, w wieku emerytalnym.