Złość w tenisie
Złość w tenisie
Każdy element współzawodnictwa w sporcie, tak na najwyższym poziomie jak i wśród początkujących, zawiera spora dozę emocji.
Właśnie emocji, adrenaliny i takiego nastawienia psychicznego, które pomagają w uzyskiwaniu lepszych wyników na zawodach niż czasie treningu.
Dość łatwo jest manipulować uczuciami wśród grup zawodniczych biorących udział w sportach zespołowych. Trudniej – w sportach indywidualnych.
Oglądam na bieżąco pierwszy turniej z cyklu „Wielkiego Szlema” 2015 w Australii i jestem pod wrażeniem ćwierćfinałowego pojedynku między Rosjanką Maria Szarapową i Kanadyjką Eugenie Bouchard.
Szarapowa jest utytułowaną zawodniczką z pięcioma Wielkimi Szlemami, Bouchard – dwa razy w półfinałach i raz w finałach Wielkiego Szlema. Obie niezwykle urodziwe, nawet podobne do siebie. Zarabiają krocie poza kortem, jako modelki.
Szarapowa była idolem dla Bouchard, lecz, od pewnego czasu, sytuacja się zmieniła. Bouchard myśli, że jest lepsza od Szarapowej i to pokazuje na konferencjach prasowych. Na korcie, dla odmiany – Szarapowa pokazuje, że jest lepsza … i to w bezlitosny, lecz z klasa.
Sytuacja przy siatce po zakończeniu meczu była, moim zdaniem – żałosna. Dzieciak obrażony na mistrza.
Jeszcze w latach siedemdziesiątych-osiemdziesiątych, nawet – w dziewięćdziesiątych niektórzy gracze uważali, że trzeba nienawidzić przeciwnika, aby z nim wygrać.
Przypomnijmy sobie idiotyczne zachowania Jimmy Connorsa czy Johna McEnroe. Wojtek Fibak i Bjorn Borg nie mogli uwierzyć swoim oczom, gdy natknęli się na tych „dzikusów z USA”. Ale „dzikusy” wygrywali, więc zrobiła się moda na skandaliczne zachowanie się na korcie i poza.
Nie jestem prawdziwym znawcą tenisa, więc trudno mi wgłębiać się w takie nieszczęsne szczegóły. W końcu wychowałem się na komentarzach Bohdana Tomaszewskiego, cudownie opisującego i komentującego „biały sport”, jako najbardziej dżentelmeński.
Z pewnością tenis czy golf były sportami dżentelmeńskimi przez dziesiątki lat. Przypuszczalnie też dlatego, że były uprawiane w znakomitej większości przez wyższe sfery, które … miały dużo szmalu.
Nie trzeba było wtedy organizować dochodowych turniejów. Po prostu – gracz graczowi chciał pokazać, że jest lepszy.
Czasy się zmieniły i od lat siedemdziesiątych tenis i golf zrobiły się maszynkami do robienia pieniędzy tak dla organizatorów, jak i zawodników, sponsorów i całego otoczenia.
Krótko mówiąc – biedniejsze masy dorwały się do sportu z głównym celem – zrobienia kasy.
A biedota, jak to biedota – różni się od klas posiadających nie tylko posiadaniem, ale też ogładą czy wyksztalceniem.
Na kortach zaczęły przewijać się tłumy zawodniczek czy zawodników, z którymi „biały sport” Bohdana Tomaszewskiego nigdy nie chciał mieć do czynienia.
Podobnie – w golfie.
Oba sporty maiły podobna charakterystykę: zawodnicy sami się pilnowali.
Dewiza „fair play” była jak gdyby zakodowana. Przecież na polu golfowym nie ma sędziów liczących ilości uderzeń lub sprawdzających poczynania zawodników na każdym kroku. Samodyscyplina!
Podobnie w tenisie – przed laty sędzia był potrzebny do rozstrzygania trudnych sytuacji, z którymi fair grający zawodnicy nie mogli sobie poradzić.
Jednak pieniądz zmienia wszystko.
Każda wygrana piłka może zmienić efekty finansowy turnieju na kilkaset tysięcy lub kilka milionów dolarów.
Nie ma się więc czemu dziwić, chociaż zmian zachowania zawodników czy zawodniczek na lepsze należy oczekiwać.
Chyba już tak znów zaczyna być.
Maria Szarapowa mogłaby być arogancka po zakończeniu meczu z Bouchard. W końcu zbiła ją na kwaśne jabłko. Jednak – nie.
Wyraziła się w bardzo zrównoważony i mądry sposób:„ Aby wygrać turniej nie trzeba być najlepszym zawodnikiem na świecie. Trzeba po prostu zawsze dobierać strategie pokonania najbliższego oponenta”.
Dlatego więc – będę trzymać kciuki za jej dalsze powodzenie w Australian Open.