F1 – co w trawie piszczy?
F1 – co w trawie piszczy?
Wprawdzie karuzela F1 zaczęła się kręcić już dwa tygodnie temu, to właśnie wyścig z ubiegłego weekendu trochę wstrząsnął światem sportów motorowych.
Niespodziewanie – wielokrotny mistzra świata Sebastian Vettel został zwycięzcą GP Malezji. Przełamał dominację Mercedesa, który wygrał osiem ostatnich wyścigów.
To pierwszy triumf Ferrari od 2013 roku. Drugi był Lewis Hamilton, trzeci Nico Rosberg.
Przyznam, że mimo wręcz religijnego oglądaniu F1 – ostatni rok zaczął mnie trochę nużyć. Stajnia Mercedasa zdominowała wyścigi do tego stopnia, że żadnych niespodzianek nie można było oczekiwać
Wygląda na to, że Grand Prix Malezji przywraca nadzieję na emocje w F1. Moża wręcz zaryzykować stwierdzenie, że Sebastian Vettel przez cały weekend robił wszystko, żeby udowodnić, że Mercedesy są do pobicia.
Trudno już teraz wyrokować, bo, moim zdanie, zwycięstwo Vettela było też trochę przypadkowe. Jego zespół doskonale wykorzystał sytuacje pojawienia się na torze samochodu bezpieczeństwa po wypadku Marcusa Ericssona.
Ferrari zaprezentowaqło bardzo agresywna taktyka z tylko dwoma zmianami ogumienia. Oczywiście – Sebastian Vettel przejechal trasę praktycznie bezbłędnie.
GP Malezji zaowocowało również innym rekordem. Oto Holender Max Verstappen z Toro Rosso pobił rekord Formuły 1.
Podczas GP Malezji przyjechał na siódmym miejscu i tym samym stał się najmłodszym kierowca w historii, który zdobył punkty w wyścigu F1.
Verstappenowi zawody F1 nie są obce. Ma je wręcz we krwi. Jest synem byłego kierowcy F1 – Johannesa Verstappena.
W ubiegłą niedzielę miał 17 lat i 179 dni. Przyjechał na siódmym miejscu i zdobył sześć punktów do klasyfikacji generalnej. Miejmy nadzieję, że przeskoczy osiągnięcia swego ojca już wkrótce.
Dla jasności podaję, że poprzednim rekordzistą był Rosjanin Danił Kwiat, który swoje pierwsze punkty wywalczył, gdy miał 19 lat i 324 dni.
Czy więc zmiana warty? Nie, z pewnością nie. Trzeba będzie zaczekać kilkanaście tygodniu, aby nabrać wiary w osiągnięcia Ferrari.
Sam szef zespołu Maurizio Arrivabene powiedział w wywiadzie po wyścigu: „Trzeba być realistą, to dopiero jest początek trudnej drogi. Na początku sezonu powiedziałem, że chcemy odnieść dwa zwycięstwa, teraz wygraliśmy już jeden wyścig, pierwszy z dwóch dotychczasowych. Czasami jednak zwycięstwo przychodzi zbyt wcześnie, to może być korzystne lub nie. Dlatego nadal twardo stąpamy po ziemi, znamy swoje miejsce”.
Mercedes jest na bieżąco pewny swojej dominacji w F1. Porażka w Malezji nie została „sportowo” przyjęta. Było sporo starć w boksie po zakończeniu wyścigu. Nie ma się czemu dziwić – chodzi o wielki szmal!
Nicki Lauda, konsultant Mercedesa był w bardziej filozoficznym nastroju. Pogodził się z porażka i dodał, że zwycięstwo Vettela „dodało pieprzu do zupy”.
Będąc realistą i obserwując jazdę Lewisa Hamiltona i Nico Rosberga mam śmiałość twierdzić, ze następne kilka wyścigów Mercedes w dalszym ciągu będzie dominowął tak, jak w w ubiegłym sezonie.
Jeśli już mówimy o wielkich pieniądzach, to wypada podać o nowych osiągnięciach finansowych Lewisa Hamiltona.
Otóż wygląda na to, ze podpisze on nową umowę ze swym pracodawcą.
Cytując „Sport” podaję: Brytyjczyk rozmowy ze swoim zespołem prowadzi osobiście.
Powinien podpisać kontrakt w tym tygodniu. Nie ma powodu, dla którego miałoby się tak nie stać. Jak podaje Hamilton – 99,6 procent już jest zrobione. Wszystko jest już ustalone, pozostały kwestie prawne.
Z informacji BBC wynika, że Hamilton podpisze podobny kontrakt jak dwa lata temu, gdy przychodził do Mercedesa po sześciu latach spędzonych w McLarenie.
Podstawowa pensja ma wynieść 31 mln dolarów. Ważną częścią umowy są jednak bonusy. Hamilton w najlepszym wypadku może zarobić powyżej 40 mln dolarów. To zależy od tego, czy znowu zostanie mistrzem świata, ile wygra wyścigów itd. Gdyby rzeczywiście zarobił 40 mln dolarów, znalazłby się tuż za czołową dziesiątką najlepiej opłacanych sportowców na świecie.
Chyba gra w baseball jest bardziej opłacalna … i bezpieczna!