Rodzinny sport
Rodzinny sport
Wychowałem się w Lesznie, w odległości około 2 km od stadionu Smoczyka, który od wielu lat jest cyklicznym centrum namiętności sportowych mieszkańców Leszna i okolic.
Sam, jako młody zawodnik uprawiający lekkoatletykę, trenowałem przez wiele lat na małym stadionie należącym do kompleksu sportowego Unii Leszno, a przylegającym bezpośrednio do żużlowego kolosa.
Siłą natury, miałem wiele okazji przebywania z żużlowcami, co z kolei wprowadzaiło mnie niejako w życie ich ”żużlowej rodziny”.
Właśnie rodziny.
Żużel od wielu pokoleń jest pielęgnowany przez klub sportowy Unia, który został założony w 1938 roku.
Klub na dobre rozwinął swoją działalność w latach powojennych. Legendą leszczyńskiego sportu żużlowego jest Alfred Smoczyk, najlepszy polski zawodnik końca lat 4-tych, który zginął śmiercią tragiczną w 1950. Od 1951 aż po dzisiaj rozgrywany jest na jego cześć Memoriał Alfreda Smoczyka, który rangą w przeszłości porównywany był z indywidualnymi mistrzostwami Polski i często nazywany „rewanżem” za finał IMP.
Jak na legendę przystało – zaczęła ona owocować w budowaniu nowych legend, często legend rodzinnych.
Jedną z pierwszych takich rodzinnych legend, niestety tragicznych, byli dwaj zawodnicy: Stanisław Kowalski i jego znacznie młodszy brat – Jerzy. Był to chyba pierwszy ze znanych „klanów rodzinnych” na żużlu.
Stanisław, podobnie do Alfreda Smoczyka, zginął wcześnie w wypadku drogowym.
Jurek, niestety, też poniósł tragiczna śmierć, jednak na torze, podczas treningów.
Na leszczyńskim cmentarzu ciała obu braci spoczywają w jednym grobie. Na tablicy nagrobka wyryto pozłacanymi literami napis: „Stanisław Kowalski (18.10.1934 zginął śm. trag. 26.09.1955), Jerzy Kowalski (5.1.1944 zginął śm. trag. 22.8.1978) Zasłużeni żużlowcy KS. “Unia” Leszno” …. Zresztą tylko kilkadziesiąt metrów od grobu moich dziadków …
Żużel jest sportem niebezpiecznym, więc te rodzinne związki wydają się nie mieć jakiś dziwny sens.
Chodzi chyba tu nie tylko o niebezpieczeństwo, ale pasję skierowana na wiele łączących się zainteresowań: natury technicznej, natury sportowej, psychologicznej, socjalnej czy finansowej.
Kilka lat temu rozmawiałem na ten temat z Romanem Jankowskim, doskonałym byłym zawodnikiem Unii, ale nie tylko. Roman osobiście sam ścigał się na torze z … własnymi synami!
Jego zdaniem sport żużlowy to głębsze emocje niż w innych sportach, Chyba to niebezpieczeństwo doprowadza do ściślejszych związków tak w klanach rodzinnych jak i klanach klubowych.
W dawnych latach żużel był odpowiednikiem jakoby „wyzwolenia się” z szarej rzeczywistości. Żużlowcy byli wstawiani na piedestały, ekonomicznie powodziło im się lepiej niż ich sąsiadom, a z powodów czysto techniczno-sportowych mieli także łatwiejszy dostęp do ówczesnych nowinek technicznych z Zachodu.
Rodzina Jankowskich jest jedna z wielu. Wymienię tu choćby kilka innych klanów: Henryk Żyto, czołowy żużlowiec z lat 50-tych i 60-tych i jego syn Piotr Żyto, doskonały szkoleniowiec, rodzina Olejniczaków, Kasprzaków, Jąderów, Dobruckich, Okoniewskich …
Zresztą nie tylko w Lesznie sport żużlowy jest tradycja rodzinna. Wystarczy wymienić tylko nazwisko najlepszego w historii Polski żużlowca Tomasza Golloba i zaraz kojarzą się postacie jego ojca czy brata.
Moje doświadczenia obserwacji „żużlowego życia” pozwoliły mi na zbudowanie interesującego obrazu ciekawego zjawiska socjalnego: ogromnych więzi uczuciowej wśród wszystkich zawodników.
Oczywiście – od ponad 30-tu lat żużel oglądam na ekranach telewizji czy komputerowych, więc specyficznego zapachu mieszanki paliwowej już nie doświadczam, a również nie jestem w stanie zgłębić tajniki zachowań dzisiejszej czołówki ligi polskiej, składającej się z dużej liczby zawodników wychowanych w innych krajach o innych tradycjach.
Wydaje się jednak, że te rodzinne korzenie żużlowe mają się w Polsce w dalszym ciągu dobrze. Wystarczy tylko przeanalizować sytuacje rodziny Pawlickich i życzyć im jak najlepiej…