Wygrani, przegrani …
Wygrani, przegrani …
Sport! W dawnych czasach, jeszcze w starożytnej Grecji, był częścią systemu wychowywania młodych ludzi. Byli wygrani i byli przegrani, jednak jeszcze czasach Akademii Platońskiej tego typu sytuacje były wykorzystywane w celu budowania charakteru młodych ludzie, poszanowania rywala i … otrząśnięcia się z chwilowych „dołowań”.
Sprawy się zmieniły już w czasie Imperium Rzymskiego, gdzie tłuszcza domagała się „chleba i igrzysk”.
Potem było nic – średniowieczne kościelne zacofanie, gdzie najpopularniejszym sposobem na wyżycie się młodych były jakieś tam walki z sąsiadami, krucjaty, bo wyżyć się trzeba.
Miniony week-end był bombowy pod tym względem, przynajmniej – dla mnie.
Wszystko zaczęło się w Berlinie, gdzie Barcelona, zdecydowany faworyt pojedynku na szczycie Ligi Mistrzów, w końcowym efekcie dała sobie rade z turyńskim Juventusem.
Juventus mile wszystkich zaskoczył i w drugiej połowie pojedynku całkiem mocno nadwyrężył nerwy trenera Luisa Enrique.
Po meczu –było najfajniej. Obie drużyny, siłą faktu przeciągającego się czasu grawerowania nazwy klubu na pucharze, spędziły sporo czasu na murawie wzajemnie sobie gratulując.
Berlińska publiczność podziwiała znakomite widowisko podczas i po meczu.
Tak powinien wyglądać sport. Tak powinny zachowywać się wygrani i przegranie. W sumie – wszyscy byli wygrani, lącznie ze mna. Prawdę mówiąc – nie spodziewałem się tak pięknego meczu, szczególnie w drugiej połowie.
Kolejna uczta zachowania się „fair” był finał French Open, gdzie Stanislas Wawrinka pokonał niespodziewanie Novaka Djokovica.
Djokovic był faworytem spotkania. Od wielu miesięcy jest numerem1 na listach światowych i w chwili obecnej znajduje się chyba na szczycie swojego sportowego życia.
Wawrinka, nieco starszy od Djokovica „sprężył się” wyjątkowo i pokazał w tym niezwykłym spotkaniu klasę tak na korcie jak i poza nim.
Djkokovic przyjął porażkę honorowo. W końcu mógł być zły na siebie, bo jego jedynym niewygranym dotychczas etapem Wielkiego Szlema jest właśnie Roland Garros, ale zachował się wzorowo.
Paryska wyrobiona publiczność nagrodziła go za to ponad 5 minutową owacją na stojąco!
Po prezentacji nagrody Djoković powiedział: “Owacja, którą otrzymałem po meczu, da mi jeszcze więcej motywacji, by wrócić tu i walczyć o tytuł, którego po raz kolejny nie zdobyłem. Przegrałem z rywalem, który był ode mnie lepszy. Przegrałem z zawodnikiem, który grał odważny tenis i zasłużył na zwycięstwo. W drugim secie obroniłem kilka “break pointów”, ale był lepszy… w tej partii, w trzeciej i w czwartej. W ostatniej odsłonie miałem szansę odwrócić losy meczu, prowadząc 3:0, ale nie mogłem zrobić dużo więcej niż zrobiłem. Czasem mogłem grać bardziej agresywnie, ale on wykorzystywał wszystkie szanse, które miał. Wszystko, co mogę powiedzieć, to… Świetna robota. Zasłużył na to.”
Kolejny miły przykład, gdzie i wygrany i przegrany oraz publiczność są na tej samej fali zadowolenia i prawidłowego przestrzegania prostych etycznych zasad poprawnego zachowania się.
Niestety – potem przyszło rozstrzygnięcie tytułu polskiej ligi piłkarskiej, który zdobył poznański Lech.
Kilka minut po tej informacji piłkarze i sztab Legii odebrali medale za wicemistrzostwo. Zrobili to niechętnie – Jakub Rzeźniczak od razu cisnął medalem o murawę, a większość kolegów z drużyny szybko zdejmowała je z szyi. Nie koniec na tym! Orlando Sa, jako jedyny z legionistów, wcale nie wyszedł na ceremonię wręczenia srebrnych medali mistrzostwo Polski – oficjalnie z powodu kontuzji.
To, oczywiście, jest wątpliwe, bo już wcześniej opuścił boisko własnowolnie, nie czekając nawet na oficijalną zmianę, przez co osłabił drużyna i wykazał się najzwyklejszym chamstwem.
Podczas ceremonii wręczania kibice na stadionie wygwizdali warszawskich piłkarzy.
Wygwizdali też Henninga Berga. Norweg, tak jak cały skład Legii odbierający medale, został wyczytany przez spikera wtedy piekło się zaczęło.
Berg wykazał się na koniec klasa i, w pomeczowej konferencji prasowej, powiedział: „W Legii nikt nie jest i nie będzie zadowolony z drugiego miejsca. Jestem trenerem zespołu, więc odpowiadam za jego wyniki. Muszę przyjąć krytykę, która na mnie spada. Lepiej, żeby kibice gwizdali na mnie niż na piłkarzy”.
Nic dodać, nic ująć.