Umierająca królowa
Umierająca królowa
Jestem gorącym i wiernym kibicem, trenerem, i byłym zawodnikiem lekkiej atletyki i z przerażeniem obserwuję dosłowne konanie królowej sportu.
Spójrzmy trochę wstecz – jeszcze 50 lat temu przychodziły tłumy na imprezy nie tylko rangi międzynarodowej, ale również krajowe. Polska należał od dawna do potęg lekkoatletycznych, więc, niejako automatycznie, kibice znali się na tym sporcie.
Lekka atletyka jest sportem łatwym, lecz zarazem trudnym. Bardzo łatwo jest zrozumieć zasady „szybciej, wyżej i dalej” niż rozkręcić międzynarodowa karierę sportową.
Lekkoatletyka należała i dalej należy do dyscyplin „medalodajnych”, więc nic dziwnego, że cały świat chce tych krążków olimpijskich jak najwięcej nałapać.
Z doświadczenia podaję, że chyba okres kulminacyjny dla królowej sportu przypadł na Igrzyska Olimpijskie w 1988 w Seulu.
Były to ostatnie Igrzyska zimnej wojny, gdzie Wschód postanowił udowodnić Zachodowi, który system był lepszy. Stały za tym ogromne nakłady finansowe, aby tylko propagandowo pokazać na ekranach telewizyjnych, który hymn będzie grany najczęściej.
Oczywiście – wschodni system był lepszy, ale tylko w sporcie. W życiu bowiem okazało się, że wschodni blok się rozleciał i kolejne Igrzyska Olimpijskie w Barcelonie w 1992 miały już sielankowy przebieg.
„Dobry” Ben Johnson i „zły” Carl Lewis ściągali nas stadiony tłumy, Wschód triumfował w klasyfikacjach drużynowych i publika płaciła szmal w ciemno.
Po Seulu Ben Johnson się skończył, z czego chwilowo świat lekkoatletyczny się cieszył, z wyjątkiem „złego” Carla Lewisa, którego w pojedynkę już nie tak wiele osób chciało widzieć.
Nowowprowadzona gospodarka wolnorynkowa w upadłym „East Blocu” spowodowała totalne załamanie się sportu i trzeba było czekać prawie 15 lat na powrót Rosji, Polski i Ukrainy do czołówki światowej.
Sama czołówka również zdjęła pedał z gazu, bo przyczyna jest prozaiczna – coraz mniej funduszy.
Lekka atletyka jest sportem drogim. Trenerzy są wysokiej jakości specjalistami, którzy musza być opłacani godziwie. Wyjazdy drużyn liczących 40-50 osób są kosztowne, obozy w ciepłym klimacie – drogie, dodajmy sprzęt, utrzymywanie obiektów, nauka, medycyna sportowa – wszystko idzie w miliony.
Zwykle państwo było mecenasem tak sportu jak kultury czy szkolnictwa.
Ale, jak to mówią filozofowie, wszystko się jednak zmienia i przeżyje ten, który będzie w stanie dostosować się.
Takie pierwsze objawy zauważyłem tu, w Kanadzie, gdzie nasz Ośrodek Przygotowań Olimpijskich w Toronto zaczął organizować róże imprezy dochodowe dla podratowania finansów.
W Europie tylko na nas patrzono z niedowierzaniem.
Nie minęło dwadzieścia lat – i to samo zaczyna się dziać w Polsce.
Może nie do końca imprezy dochodowe do podratowania uposażeń trenerów czy zawodników, ale dość dziwne widowiska w celu uatrakcyjnienia sportu.
Po raz drugi zorganizowano we Wrocławiu imprezę pod nazwa „Rzuty przez Odrę”.
W sumie jest to mityng lekkoatletyczny, a w zasadzie – mityng rzutowy. Tylko dwie konkurencje: rzut dyskiem i rzut młotem, ale biorą w nich udział najlepsi zawodnicy na świecie. Tak się jakoś składa, że najlepszymi są na dziś Polacy.
Właśnie tydzień temu Anita Włodarczyk osiągnęła wynik lepszy od jej własnego rekordu świata, jednak będzie chyba miała problem z uznaniem tego wyniku, jako że warunki mogły być nietypowe.
Oczywiście Niemcom sam ten pomysł również się podoba, więc zachodni sąsiedzi Polski zawsze stawiają się w komplecie.
Dla koneserów jest to fajna zabawa,. Nasuwa się jednak pytanie, czy faktycznie taki pomysł to jest to.
Chyba zorganizowanie przez Europejski Związek Lekkoatletyki międzynarodowej ligi, ostatnio rozegranej w Rosji jest lepszy. Wszyscy bowiem doskonale „czujemy” pojedynki drużyn.
Może trochę na wyrost piszę o tych kłopotach, ale one z pewnością istnieją i tylko wizjonerzy chyba będą w stanie tej sprawie pomóc, czego im z całego serca życzę.