Haka i rugby
Haka i rugby
Przyznam, że nigdy specjalnie nie interesowałem się sportem o nazwie „rugby”.
Sport istnieje już od wielu lat, bardzo popularny szczególnie w Europie Zachodniej i na Antypodach.
Zwykle moi zawodnicy, miotacze w lekkiej atletyce, wybierali rugby jako sport po zakończeniu kariery zawodniczej lub w momencie, kiedy rozumieli, że ich talent mógłby być niewystarczający do osiągnięcia laurów olimpijskich.
Rugby jest nazywana „chuligańską grą dla dżentelmenów” w przeciwieństwie do piłki nożnej, nazywanej „dżentelmeńską grą dla chuliganów.
Coś w tym jest.
Na nowo przekonałem się o tym w ciągu ostatniego miesiąca. Zacząłem oglądać mecze o Mistrzostwo Świata, które akurat zakończyły się w ubiegłą niedzielę.
„Chuligańska gra dla dżentelmenów”: tak, z pewnością.
Zacznijmy od tego, że przepisy są dość skomplikowane i sporo jest w nich miejsca na sędziowskie interpretacje, ale przyznam, że ani razu nie zauważyłem zawodniczych teatrów w przypadku nieprawidłowej decyzji arbitra.
Dodam tu, że sędziowie byli na najwyższym poziome, jednak i oni są ludźmi i też popełniali błędy.
Żadnych idiotycznych konferencji prasowych, podczas których trenerzy zachowaliby się jak … Mourinho.
Zawodnicy – to specyficzna grupa mężczyzn. Właśnie – mężczyzn. Prawdziwych mężczyzn.
Typowi rugbiści należą do bardzo silnych mężczyzn. Silnych, szybkich, zwinnych, zdeterminowanych. Patrząc tylko na ich budowa fizyczną i twarze przed meczami wpadałem lekki stan niepokoju. Nie chciałbym być na boisku po ich przeciwnej stronie!
Dodatkowo – nie mają sprzętu ochronnego. Gra w końcu przypomina amerykański football, ale rugbiści nie mają żadnych ochraniaczy. Nie dość tego – podczas zderzeń, a te są często krwawe, nikt nigdy nie narzeka i nie skarży się na przeciwnika. Przepisy wydają się być proste i dopuszczają do bezpośredniej walki między zawodnikami. Chyba to im wystarcza na wyżycie się, bo nie widziałem osobiście żadnej bijatyki prze ostatnie 5 tygodni.
Mistrzostwo Świata zdobyła po raz trzeci, a po raz drugi z rzędy ekipa Nowej Zelandii, która absolutnie mnie zachwyciła.
Należy zacząć od początku: przed każdym spotkaniem od 1905 roku drużyna wykonuje „hakę”
Przyznam, że nie jestem jedynym, który z niecierpliwością oczekiwał każde jej wykonanie.
„Haka” jest maoryjskim hymnem-modlitwą, a także pieśnią wojenną.
W tradycji maoryjskiej to niewielkie liczebnie plemię zawsze wykonywało „hakę” w celu zapewnienia sobie pomocy sił nadprzyrodzonych. Maorysi, podobnie do północno-amerykańskich Indian wierzyli, że „bogiem” jest natura: ziemia, niebo, woda, las, zwierzęta itd.
Samo wykonanie „haki” może mieć pozytywny wpływ na Nowozelandczyków i, tym samym, może napędzić sporego stracha przeciwnikom.
Z obserwacji w ostatnim tygodniu publiczność z pełnym entuzjazmem starała się dołączyć do reprezentantów „All Blacks” w interpretacji „haki”.
W finale Nowa Zelandia pokonała swoich odwiecznych rywali z Australii przechodząc jednocześnie do historii.
Z niecierpliwością oczekiwałem ceremonii dekoracji obu zespołów i, jak się spodziewałem, Australijczycy zachowali się z największa kulturą.
W żadnym przypadku ceremonia odebrania srebrnych medali nie przypominała teatru obrażonych „panów piłkarzy”. Przemówienia były pełne gracji, ale i doskonałego rozeznania się w biznesie.
Podobnie było z Nowozelandczykami. Wygrali, ale byli „dobrymi zwycięzcami. Ich zachowanie w każdym calu uwzględniało klasę pokonanego przeciwnika.
Na koniec – ciekawe spostrzeżenie: młody chłopak próbował przerwać się prze ochronę i jeden ze zwycięzców go wybronił. Nie dość, że poszedł z nim do jego rodziny i przyjaciół, ale także podarował mu swój złoty medal.
Niesłychanie. Prawdziwie niesłychane.