Dopingu w sporcie ciąg dalszy
Dopingu w sporcie ciąg dalszy
Im starszy jestem, tym bardziej się dziwię tym dopingowym bombom w prasie.
Ostatnio nastąpił wybuch kolejnej dopingowej bomby – tym razem rosyjskiej.
WADA, organizacja, która zajmuje się ściganiem dopingu w sporcie (World Anti Doping Agency) wykryła, że szef IAAF Lamine Diack zagarnął do swojej prywatnej kieszeni ponad milion euro, aby zatuszować pozytywne wyniki testów antydopingowych zawodników i zawodniczek Rosyjskiej Federacji.
Jest znów głośno o dopingu w lekkiej atletyce, co z pewności a nie pomoże temu umierającemu „mojemu” sportowi.
Z wieloletniego doświadczenia tak zawodniczego jak i trenerskiego wiem, że czasy tzw. czystego sportu minęły około 60 lat temu.
Wszystkie rekordy świata ustanowione już w latach 60-tych lub później są, na moje oko, osiągnięte przy pomocy „koksu”. Czyli – dobre 55 lat kłamstwa.
Wszyscy późniejszy „przestępcy” dopingowi z Europy uczyli się procederu w USA, gdzie używanie „środków wspomagających” było czymś normalnym już na poziomie uniwersyteckim.
Proceder szprycowania się pod opieka państwa osiągnął swoje apogeum w NRD, w latach 80-tych.
Były to już wypróbowane i wyrafinowane metody wspomagania w sposób niewykrywalny przez tzw. „obiektywne kontrole antydopingowe”.
Te kontrole nigdy obiektywne nie były i do dzisiaj zachodzę w głowę, dlaczego złapano Bena Johnsona podczas Igrzysk w 1988 roku, kiedy my, trenerzy, wiedzieliśmy o dodatkowych 12 wielkich nazwiskach amerykańskich, które nigdy wtedy pracy nie ujrzały.
Szmal, wpływy, polityka.
Charlie Francis, trener Bena i ówczesny współmieszkaniec apartamentu w Seulu wspominał, że Sowieci mieli statek-laboratorium, zacumowany w porcie w Seulu. Wszyscy się z niego naigrywali, że niby „nawiedziony”, ale, po latach okazało się, że chłop miał rację.
Sowieci kontrolowali stan nafaszerowania swoich zawodników na bieżąco.
Inaczej postępowali NRD-owcy. Oni wszystko sprawdzali u siebie w domu i, dopiero po „wyczyszczeniu” zawodnika czy zawodniczki, wypuszczano z kraju na krótką wycieczkę w świat w celu zdobycia złotych medali.
Zwykle tacy przylatywali w przeddzień eliminacji i, zaraz po finale, lecieli z powrotem do swojej świetlanej ojczyzny.
Sprawy ucichły po upadku muru berlińskiego i ZSRR. Ucichły, ale nie na długo.
Sport jest domeną ludzi bardzo młodych i jeden czteroletni cykl olimpijski może być dla niektórych sportów wiecznością. Przy okazji – czeka cała masa pieniędzy na czempionów reklamujących to i owo.
Już podczas Igrzysk w Atlancie można było zauważyć, że pełen powrót szprycowania nastąpił. Szczególnie u Amerykanów.
Rosjanie jeszcze się nie mogli pozbierać po pogrzebie swojej socjalistycznej ojczyzny, wiec zabrało im to więcej czasu.
Od początku 21 wieku każdy ze znawców sportu wyczynowego wie, że Amerykanie, Chińczycy, Kenijczycy, i Rosjanie to czołówka dopingowa.
Łapie się od czasu do czasu małe płotki, ale gwiazdy przynoszące duże wpływy telewizyjne są zwykle bezpiecznie.
Trochę mnie zdziwiło polowanie na Lance’a Armstronga, ale to była raczej prywatna vendetta aniżeli prawdziwa chęć wyczyszczenia kolarstwa.
Lance zapłacił słono za swe przestępstwa, ale kolejny zwycięzca Tour de France – Anglik Chris Froom przejechał najtrudniejsze odcinki szybciej niż Lance. Oczywiście na „żabich udkach”.
Nikt go jeszcze nie złapał, ale jest to kwestia czasu.
W międzyczasie WADA ma zamiar wyrzucić Rosje z międzynarodowego sportu.
WADA – to też ludzie. Niby porządni, ale nikt ich nie kontroluje.
Na moje oko – ten nonsens z dopingiem w sporcie powinien być bardzo prosto i szybko rozwiązany. Jak? Pozwolić wszystkim na szprycowanie się.
Niczego to nie zmieni, wprowadzi „fair play” (wbrew pozorom) i zaoszczędzi mnóstwo pieniędzy.
Niestety – nikt mnie nie chce słuchać.