Fair play?
Fair play?
Gdy mój najmłodszy syn grał w piłkę w wieku około 10 lat – trafiła mi się bardzo trudna sytuacja: otóż musiałem mu wyjaśnić, co oznacza „fair”.
Sprawa była niby błacha: pojechaliśmy na turniej drużyny „all stars” w wieku 10 lat z klubu Dixie w Mississaudze i chłopak, mimo, ze jeden z lepszych, odsiedział na ławce sporo więcej czasu niż inni.
Był tym bardzo oburzony (ja zresztą też) i nie potrafiłem nic więcej wyjąkać niż to, że życie jest nie fair. Chłopak kontynuuje przygodę piłkarska na uniwersyteckim poziomie, gdzie już wie, że życie nie jest „fair” z wielu innych sportowych i nie tylko – powodów
Piłka jest trudnym sportem w departamencie „fair play”, ale to już nie tylko i piłkę chodzi.
Oczywiście – skupiam się tu na zagadnieniach sportowych, a te z kolei – są powiązane z życiem.
Im wyższy stopień sportowego wtajemniczenia, tym wyższe koligacje ze światem polityki czy finansów i tym trudniej o „fair play”.
A oto kilka przykładów:
W lekkiej atletyce chodzi nie tylko o zwycięstwo, ale również o dobry wynik. Te wyniki zostały już tak wyśrubowane w latach 80-tych, że nie sposób jeszcze cokolwiek poprawić. Co wiec zostaje – nowe- lepsze środki wspomagając w treningu, przed zawodami. Podczas zawodów, po zawodach. Oczywiście – jest długa lista niedozwolonych środków, ale nic nie przeszkadza tym, którzy chcą zrobić za wszelką cenę kasę – aby próbować nowych.
Władze IAAF też potrzebują wyników, bo, w końcu, super-wyniki sprowadzają tłumy na stadionie, co się wiąże z kasą. Także telewizja jest zainteresowana bardziej super-wynikami, niż jakąś tam miernotą. Firmy sportowe, tak odzieżowe jak i inne – też sponsorują tylko najlepszych.
Zawodnikom zastaję koksowanie i przyjacielskie stosunki ze swoimi związkami sportowymi, które mogą być bardziej lub mniej im przychylne w zakresie kontroli antydopingowych.
Zawodnicy musza być na topie, aby zarobić szmal, z którym później się muszą dzielić z działaczami swoich związków. Niby fair, no nie?
Ostatnio wybuchł rosyjski skandal. De facto – nic to nowego i nadzwyczajnego, jednak, ze względu na polityczne zawirowania na świecie, właśnie Rosjan najbardziej się krytykuje.
Podobna zresztą sytuacja jest w innych krajach, a najbardziej podobna – w Kenii.
Kenia od końca lat 60-tyh słynęła ze wspaniałych biegaczy na długie dystanse. Utarło się powiedzenie, że Kenijczycy są urodzenia do biegania.
Po pierwsze – ich budowa anatomiczna niejako potwierdza taką tezę, ale dodatkowo, i to jest ważniejsze, położenie kraju (suche powietrze i spora wysokość nad poziomem morza) miało powodować właśnie taki normalny i naturalny stan rzeczy.
Sprawy jednak były podobnie proste jak na całym świecie. Szprycowanie.
Działacze kenijskiego związku lekkiej atletyki są jeszcze bardziej brutalni niż Rosjanie i bezczelnie grabili swoich zawodników, wręcz jak piraci Somalijscy.
IAAF przymykał na to oko, a jej przewodniczący (do ubiegłego lata) Lamine Diack wręcz zamiatał pod dywan jakiekolwiek przykłady łamania prawa.
W tym samym czasie v-ce szefem IAAF był lord Sebastian Coe, który został szefem po ustąpienie Diacka. Fair?
To właśnie Coe nagle spowodawał czyszczenie tej przysłowiowej Stajni Augiasza.
Wszystko wyglądało OK, aż do ostatniego tygodnia, kiedy to okazało się, że Lord Sebastian Coe był płatnym doradca Nike ($160,000/rok), co jest ewidentnym konfliktem interesów.
Również, w „dziwny sposób” Eugene (Oregon) otrzymał prawa do przeprowadzenie Mistrzostw Świata w lekkiej atletyce na 6 miesięcy przed terminem!
Przypomnę, że Eugene leży 100 km od Portland, siedziby Nike! Fair?
Socjalne media podchwyciły to szybko, wiec narobiło się trochę szumu, ale, pomimo szumu, Lord Coe jest dalej szefem IAAF i przyrzeka zrobić porządek.
Niestety, temu lordowi ja nie ufam …