Jednak wytrzymali!
Jednak wytrzymali!
Zawody sportowe – zawodom nierówne.
Rogrywki ligowe, te w sezonie, często są w miare przewidywalne. Zwykle dopiero pod koniec sezonu, gdy awans do wyższej ligi, awans w play-offsach czy spadek z ligi coś oznacza, przepłaceni zawodnicy poważnie zaczynają traktować swoją profesję.
Czasami jednak i to nie pomaga, bo inny zespół potrafi się bardziej sprężyć, a, także, nerwy nie pozwalają pokazać się z jak najlepszej strony.
W sporcie wyczynowym takie zjawisko nazywa się po polsku „spalanie się” a po angielsku – „choking”.
Wyglądało na to, że torontońscy Raptorsi spalają się w „play-offsach”.
Exportowa para Lowry- DeRozan, która brylowała w rozgrywkach zasadniczych, łapiac się przy okazji do Pokazu Mistrzow (All-Stars – zresztą też w Torono), grała, co tu dużo nie mówić – cienko.
Koszykówka, tak jak i inne sporty, gdzie liczy się wynik, a gdzie wynik jest jednoznaczny (dalej skoczył, szybciej przebiegł, więcej strzelił goli) jest zależna od nastawienia psychicznego i skuteczności fizycznej w danym dniu.
Amerykanski styl „play-off” zmniajsza do minimum przypadek. W końcu grając do czterech wygranych z jednym zespołem przypadek jest wyeliminowany praktycznie do zera.
Mimo tego jednak, we wtorkomy meczu przeciwko Miami Heat Lowry znów cienko śpiewał. Wprawdzie zdobył wyrównujacego mecz kosza, w dogrywce znów nie istniał.
Sam zawodnik wie, że jest lepszym, niż to widać na boisku, jednak, moim zdaniem, jest to problem psychologiczny.
Torontońska publiczność jest wspaniała. Podtrzymywała słaniających się zawodnikow już wielokrotnie, ale zawodnicy też powinni pokazać na co ich rzeczywiście stać, a stać ich na wygranie tej rundy.
W przypadku wygrania drugiej rundy, trafią prrawdopodobnie na Cleveland Cavaliers, a to już zespól ze znacznie wyższej półki.
Kolejny przykład „wytrzymania” – to zespół piłkarski Leicester City.
W poniedziałek zostali oficjalnie Mistrzami Anglii, ponieważ ich główny konkurent nie wygrał meczu, który musiał wygrać.
Zresztą to nie tylko ten jeden mecz, Tottenham miał spore szanse na wygranie Premier League, ale ostatnie dwa mecze w jakis dziwny sposób zawalił.
Po objęciu prowadzenia, w obu przypadkach, w końcówce, dał sobie strzelić wyrównującego gola, co w efekcie, dało, po raz pierwszy w historii, mistrzostwo Lisom z Leicester.
Tu – ukłon w stronę Leicester.
Ostatni mecz przeciwko Manchester United na Old Trafford był dla nich praktycznie nie do wygranie. Manchester objął prowadzenie i wyglądało, że „masakra” wisi na włosku.
Nic z tego! Kapitan drużyny z Leicester Wes Morgan wyrównal jeszcze przed przerwą i później dał koncert gry defensywnej. Zamurował bramkę za Schmeichelem i już!
Zespól z Leicester wygrał ligę wbrew wszelkim oczekiwaniom i, wręcz przeciwko zdrowemyu rozsądkowi. Ich szanse na zdobycie mistrzostwa bookmacherzy obstawiali jako 5000:1!|
Obawiałem się, że pod koniec sezonu Lisy nie wytrzymaja ciśnienia i „pękną”.
Jednak wytrzymali!
Troche miejsca wypada tu poświecić trenerowi Claudio Ranieri.
Zwykle to jest w piłce tak, że gdy zespół wygrywa – wygrywając zawodnicy, natomiast w przypadku odwrotnym – winnym jest zwykle trener.
Claudo Ranieri objał ten zespól w ubiegłym roku. Jego poprzednikiem był Nigel Pearson, który, de facto, jest ojcem tego sukcesu, bo, w końcu, to on wprowadzil Leicester do Premier League i dokonał cudu utrzymania się w pierwszym sezonie.
Ranieri dołożył trochę „ciepła” do tego całego przedsiewzięcia. Zmobilizował i zcementowal zespól w taki sposób, że dla wszystkich było jasne kto co i gdzie ma robić.
Druzyna skladała się z 24 facetów gotowych na wszystko, bez kompleksów, grajacych to, co potrafili najlepiej.
Trener nie naciskał, tylko pozwalał im na granie bez jakichkolwiek obciążeń psychicznych.
Swoją drogą – miał też szczęście, że zawodnicy chcieli wygrywać i nie dali się zastraszyć gwiazdom z innych zespołów.
Tak czy owak – następne dwa tygodnia będą dla ich kibicow rajem na ziemi.