Toronto FC
Toronto FC
Po raz pierwszy od 1993 roku torontoński profesjonalny zespół sportowy wystąpił w finale. W 1993 – Blue Jays – teraz Toronto FC. Toronto FC zagrał z amerykańskim klubem Seattle i przegrał w rzutach karrnych. Sprawa łamiąca serce torontońskich kibiców (do których ja też należę), ale nie o tym chcę mówić.
Chciałbyn się skoncentrowaćc na zmianach jakie zaszły i zachodzą podczas mojego pobytu w Kanadzie.
Wylądowałem 2 grudnia 1981 roku w Montrealu i o razu zacząłem rozglądać się po sportowej scenie mojego nowego kraju.
Oczywiście – najwiekszym sportem był i jeszcze jest hokej.
Jest to tradycja, której nie powinno się łamać. Nasze polskie doświadczenia rzutują na nasz światopogląd, jednak dla kogoś, kto traktuje Kanade jako swoją ojczyznę – jest to tak ważny symbol, taki jak liść klonowy, syrop klonowy czy bóbr albo łoś.
Moja ukochana lekka atletyka była wtedy budowana przez spora grupę trenerów z Polski, a szefem całego sportu był Gerard Mach, doskonale znany polski trener, który doprowadził do najwyższych sportowych osiagnięc na świecie polskich sprinterow w latach 60-tych i na początku 70-tych.
Baseball był drugi, potem football kanadyjski i potem … długo nic.
Piłka nożna, najpopularniejszy i największy sport na świecie też istniała, bo widać było na boiskach i w parkach dzieci emigrantów uganiające się za „kopaną”, jednak organizacja sportu pozostawiała dużo do życzenia.
I tak plynął… czas i … rzeczywistośc szybko zaczęła się zmieniać.
Pilka nożna zawsze była popularna na etapie wstępnego szkolenia. Chyba najlepszym porównaniem tamtejszych programów byłoby takie jak zorganizowane pilnowanie dzieci przy okazji zajęć ruchowych.
Kiedy mój młodszy syn zaczął wykazywać zainteresowanie się piłką oraz jakiś tam talent, niewłocznie zapisaliśmy go do klubu Dixie, najbliższego od naszego domu.
Trafiliśmy na „trenerkę” w wieku 15-16 lat, która nie miała pojęcia co robić. Jak się później dowiedziałem, przeszła kurs piłkarskiego BHP.
Ze zgroza popatrzyłem na jeden trening i następnego dnia zgłosiłem się do klubu jako trener-valuntariusz. Sam nie byłem żadnym piłkarzem, jednak w pilkę gralo się codziennie + moje wykształcenie z AWF w Poznaniu wystarczyło na kwalifikacje kilkunastu takich treneow, jak ta biedna dziewczyna.
Przez lata spotykałem się z trenerami Dixie i zauważyłem wzrastającą wiedzę. Były prowadzone kursy trenerskie tak przez klub jak i przez OSA, współpraca międzykoleżeńska kwitła, a nic lepszego w trenerskim biznesie niż wymiana doświadczeń na bieżąćo.
Nagabywałem mojego kolegę, ówczesnego szefa MLSE o nazwisku Richard Peddie do założenia klubu z prawdziwego zdarzenie, ale on zwlekał, że niby „nie czas jeszcze”.
W końcu, w 2006 roku klub został założony i od razu – bilety wyprzedane! Sukces!
Ten sukces nie trwal długo. Pierwsze dwa lata – publiczność waliła jak do cyrku, ale po nieudanych sezonach – klub piłkarski przygasł.
Cała ta sytuacja odbiła się negatywnie na lokalnej scenie piłkarskiej.
W latach 2006-2007 OSA miała złote czasy, gdyż dzieciaki zapisywały się do sportu lawinowo.
2008-2010 – zrobiło się kulawo.
Na nowo, głośno, zrobilo się dwa lata temu (sezon 2014), kiedy klub ściagnął Daniela Defoe z Anglii.
Ten popularnie znany „bloody good deal”,był faktycznie dobry, może nie dla klubu, ale dla publiczności.
Od tego czasu Toronto FC zaczęło się podnosić.
W ubiegłym roku klub załapał się do tzw. „play-offs”, ale odpadł po spotkaniu z montrealskim „Impactem”.
W bieżacym sezonie mieliśmy przyjemność oglądać dwie kanadyjskie drużyny w finale „Wschodniej Konferencji”. TFC zwyciężyło. Super!
Na finałowym środowym spotkaniu przeciwko Impactowi byłem z całą masą polonijnych znajomych.
Bacznie obserwowałem zachowanie Polonii, bo znam ich pasje do gier polskiej reprezentacji.
Powiem tak – czegoś podobnego się nie spodziewałem. Wygląda na to, że Toronto FC jest nie tylko klubem torontońskim, ale również klubem Polonii GTA.
Dodatkowo, słyszałem to już wiele razy wśród młodzieży naszej polonijnej szkółki piłkarskie Lakeshore Uired, że kolejnym wymarzonym etapem w karierze naszych dzieciaków będzie TFC!
Fajnie! Jest teraz przysłowiowa „marchewka” i to tuż, tuż…