Toronto FC
Toronto FC
Mieszkamy w ogromnej metropolii i często nawet nie zdajemy sobie sprawy z osiągnięć sportowych klubów z własnego podwórka.
Śpieszę „na ratunek” i skupię się na tegorocznej piłkarskiej sensacji – Toronto FC.
Ta sensacja to typowy przykład powiedzenie „szczęście sprzyja przygotowanym”.
Przez lata TFC było, co tu owijać w bawełne, cienkim klubem piłkarskim.
Zaczęło się naprawde dobrze: klub został założony w 2005 roku, więc zaledwie 12 lat temu, co jest niczym w porównaniu z angielskimi klubami.
Nic to – Ameryka Północna jest inna niż wszystkie inne kontynenty więc robimy sobie tutaj wszystko po swojemu.
Toronto FC nie jest pierwszym klubem profesjonalnym w Toronto czy w Ontario, jednak jest chyba najważniejszym i najlepszym w historii.
Od samego początku TFC jest członkiem Major League Soccer, organizacji nieco starszej, bo założonej w 1993 roku. W chwili obecnej MLS liczy 22 zespoły: 19 – z siedzibami w USA i 3 – w Kanadzie. Przypomnę, że oprócz TFC, Vacouver Whitecups i montrealski Impact – również uczestniczą rozgrywkach MLS, lecz z mniejszym stażem i mniejszymi sukcesami.
Pierwsze trzy lata istnienia TFS to niekończące się pasmo sukcesów … kibiców.
Istnieje znane staropolskie powiedzenie: ”pierwsze śliwki robaczywki”, odnoszące się do trudnych zwykle początków jakiegokolwiek przedsięwzięcia, ale torontońscy kibice dzielnie wspierali klub nawet w bardzo nieciekawych okresach.
Sprawa się posypała po trzech latach, bo właściel klubu Toronto Maple Leaf & Entertainment traktował piłkę nożna podobnie jak hokej, czyli „ kibice zawsze przyjdą”.
Okazało się jednak, że nie zawsze. Mierne osiagnięcia, nieciekawa gra, nuda wiejąca z boiska sprawiły to, że wiernym kibicom odechcialo się dojeżdzać do BMO Soccer Field. Dopiero zdecydowana postawa byłego szefa, Amerykanina Tima Leiweke spowodowala poważne podejście do tej, co tu dużo mówić, góry zlota.
Ostatnie dwa sezony, to pasmo sukcesów.
W ubieglym roku TFC uległo w finale zespołowi Seattle Sounders w Toronto, a w tym sezonie może poszczycić się nie lata resultatami.
I tak – Toronto FC zdobyło Mistrzostwo Kanady. Osiagnięcie to wygląda ładnie na papierze, jednak w rzeczywistości tylko cztery kluby w tych rozgrywkach uczestniczą.
Dwa inne osiagnięcia – to już nie lada jakie.
Otóż na pierwszy ogień poszło trofeum „Supporters’ Shield.”. Trofeum to jest wręczane klubowi z najlepszym dorobkiem punktowym w sezonie zasadniczym.
W wielkich ligach europejskich oznaczałoby to zdobycie mistrzostwa ligi, jednak w Ameryce Północnej bez play-offsów nic się nie może obejść.
Kolejnym wielkim sukcesem było ustanowienie nowego rekordu punktowego w MLS. Ktoś może powiedzieć, że to bez znaczenia, jednak osobiście uważam, że rekord jest rekordem.
Dotychczas każde porównanie było z rekordem LA Galaxy. Od teraz – z rekordem Toronto FC.
Najważniejszym trofeum jest, oczywiście, trofeum ligi.
Play-offsy już się rozpoczęły, a słowa te piszę w poniedziałek, jeszcze przed pierwszym meczem TFC z nowojorskim Red Bullem.
Zawodnicy i trenerzy maja rację mówiąc, że wszystko rozpoczyna się od nowa.
Historia – historia, a życie – życiem.
Nie lubie systemu play-off, chociaż, czasami, lecz rzadko, jest mi on na rekę. Przykładem może być „moja” leszczyńska Unia w zakończony sezonie żużlowym. Zajęła w lidze czwarte miejsce i … jest Mistrzem Polski.
Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie w MLS.
W ubiegłym, 2016, sezonie, TFC przegrał mistrzostwo po rzutach karnych. Trudno być bliżej pełnego szczęścia niż właśnie to.
Oczywiście – każdy kibic liczy w tym roku na zwycięstwo, bo takim właśnie miernikiem będzie najlepszy w historii wynik sportowy klubu.
Jest dobra grupa zawodników stanowiąca zdrowy zespół, bardzo dobry trener z doskonałą znajomością tak rzemiosła sportowego jak i kierowania ludźmi, doskonała organizacja i zaplecze.
Może się uda …