Diagnoza i strach
Diagnoza i strach
Nie boję się śmierci, tylko nie chcę tam być, kiedy to będzie miało miejsce– Woody Allen
W dniu moich urodzin, pewnego pięknego majowego poranka, otrzymuję telefon z gabinetu mojego lekarza pierwszego kontaktu, że mam jak najszybciej się do niego zgłosić, aby przedyskutować wyniki testu USG, który robiłam dzień wcześniej.
Doskonale zdawałam sobie sprawę, że nie jest to dobra wiadomość z dwóch powodów, po pierwsze – na drugi dzień dzwonią od lekarza, jeśli coś się dzieje złego, po drugie – sama poprosiłam o ten test, gdyż zupełnie przypadkiem wyczułam mały guzek w piersi i to dużo większy niż ziarenko śrutu. Moja starsza ode mnie kuzynka, lekarka, zawsze nas kobietki, potem kobiety, mobilizowała do sprawdzania piersi opuszkami palców, przynajmniej jeśli nie raz na miesiąc, to raz na jakiś czas i powtarzała nam, że sygnałem do sprawdzenia może być nawet małe zgrubienie, jak ziarenko śrutu, stąd to szybkie porównanie.
W mojej rodzinie wszyscy najbliżsi umarli na raka, a większość z nich w wieku pięćdziesięciu pięciu lat, zaczynając od mojego dziadka. Ojciec zmarł przed mamą, a moja mama umarła na raka piersi, więc gdzieś przez te wszystkie lata mogłam się spodziewać podobnej diagnozy. Zresztą wtedy byłam przekonana, że to genetyczne przeznaczenie w naszej rodzinie (dopiero obecnie podczas specjalnych testów okazało się, że powodem nie była genetyka).
Mimo, że nie było to dla mnie totalne zaskoczenie, to jednak opanowało mnie uczucie strachu. Oczywiście strachu przed terapią, bólem i strachu przed śmiercią. Wprawdzie ten strach przed śmiercią, natychmiast został odsunięty myślą, że to może tylko guz, ale nie złośliwy, może sytuacja nie jest taka grożna, może wszystko będzie dobrze. W moim przypadku otymizm zwyciężył i nawet sama byłam dumna z siebie, że opanowałam to okropne uczucie.
Natychmiast przywołałam w myślach informację z neuronbiologii, że strach przed śmiercią czy chroniczne obawy przed zachorowaniem na raka są bardziej szkodliwe niż sama choroba. Postanowiłam być dzielna i rozsądna. Niemniej kiedy przyszła pora snu, wróciły wszystkie wspomnienia walki z rakiem mojej mamy. Starałam się uspokoić myślą, że to jednak dziesięc lat później i medycyna poczyniła postępy, że każdy przypadek jest inny, że jestem silna. Długo mi zajął ten dialog wewnętrzny zanim udalo mi sie zasnąć.
Pierwsza moja obserwacja, w takiej sytuacji przed oczekiwana diagnozą czy po otrzymaniu diagnozy należy zażyć środki nasenne. Nie ma co się tak męczyć. Człowiek wyspany lepiej myśli. Wtedy nie miałam żadnych leków, ale dzisiaj moja domowa apteczka zawiera lekkie środki nasenne i herbatki ziołowe.
Pomimo trudnej nocy, wstałam w dobrej kondycji psychicznej powtarzając sobie, aby nie martwić sie na zapas (świetna dewiza życiowa mojego ojca, gdyż sytuacja i dane zwykle sie zmieniają, więc należy zachować całą energię na moment walki). Wszytko bylo dobrze, dopóki nie zobaczyłam mojego lekarza, który (wtedy tak mi sie wydawało) miał minę, jakbym już właśnie umierała. Wiem, że ten lekarz mnie lubi i że jest to osoba o wielkiej empatii, ale chyba więcej sobie wyobraziłam. Oczywiście, powiedział, że rak wygląda na złośliwego i należy zrobić biopsję.
W tym momencie powinnam była usłyszeć natychmiast, że rak, to nie koniecznie wyrok śmierci, że wszyscy sie boimy tej diagnozy, gdyż jest to choroba nad którą nie mamy pelnej kontroli, ale jest wiele przypadków pełnego wyleczenia…ale mój lekarz ani nie komentował ani nic nie radził, tylko spokojnie wypisał mi skierowania na kolejne badania. Ten jego spokój wynikał z wiary, którą on miał, że wszystko będzie dobrze, ale ja to zinterpretowałam, że mój przypadek to koniec, dlatego mnie nie pocieszał, bo moje dni sa policzone.
Tego dnia tą informacją podzieliłam sie tylko z moja siostrą, z którą właściwie się żegnałam na zawsze. Byłam przekonana, że nie przetrwam tego, co przeszła moja mama i inni czlonkowie rodziny. Z mężem byłam od roku w separacji, córka była w podróży służbowej.
Moim zdaniem powinniśmy się dzielić taką poważną diagnozą z najbliższymi, gdyż im też należy dać szansę na oswojenie się z myślą o nadchodzącej walce. To nie tylko pacjent przeżywa tę sytuacje, ale wszyscy bliscy też. Im też się nalezy czas nadziei i planów. Poza tym nie wskazane jest przechodzić ten proces samotnie. Na pewno najtrudniej jest młodym ludziom, a szczególnie młodym rodzicom przekazać taką informację dzieciom. W takiej sytuacji dochodzi strach o przyszłość tych maluchów, zarówno emocjonalną jak i finansową.
Ja jestem bardzo niezależną osobowością, bardzo mocną emocjonalnie, a mimo to potrzebne mi było w tej sytuacji wsparcie i obecność siostry. Uważałam, że mam obowiązek poinformować rodzinę i przyjaciół o chorobie, ale już jej przebiegu nie zamierzałam relacjonować. Siostra została moim rzecznikiem prasowym i informowała wszystkich o rozwoju wydarzeń. Ja ograniczyłam kontakty do najbliższej rodziny.
Reakcja na taką diagnozę będzie zależała od naszej osobowości, doświadczeń, wieku i sytuacji rodzinnej. Dlatego osoba chora na raka powinna przede wszystkim od początku wytyczyć jasne granice, czego oczekuje przed terapią i podczas terapii. Trudno jest się domyślać. Jedne osoby będą chciały częstszego kontaktu z rodziną, czy znajomymi, odwiedzin, telefonów. Inne, jak ja, nie chcialam wizyt, kontaktów, poza siostrą i córką.
Oczywiście wszyscy znają jakieś przypadki zachorowań na raka i w dobrej wierze, chcąc nas podnieść na duchu opowiadaja zasłyszane historie. I znowu, jedni to lubią, inni nie. Należy zadawać pytania wprost, co chory chce uslyszeć. Ja nie chciałam żadnych opowieści, gdyż każdy przypadek jest inny. Nie znoszę grup wsparcia i mielenia tematu, ale inni tego potrzebują i na szczęście jest tych grup wsparcia sporo. Lista jest dostępna w każdym szpitalu onkologicznym.
Niemniej w mniejszym lub wiekszym stopniu po usłyszeniu diagnozy towarzyszy nam strach. Ten strach zmienia swoje oblicze pomiedzy diagnozą a rozpoczęciem terapii. Pezchodzimy wiele testów i oczekiwanie na wynik to kolejne stresy.
Zastanawiamy się, ile życia nam zostało, czy to będzie bolało, czy uda nam się powrócić do naszego status quo, jak poradzimy sobie finansowo, szczególnie, kiedy nie mamy dobrego ubezpieczenia, jak bedzie wyglądać nasz dzień po dniu podczas terapii, jak będą reagować czlonkowie rodziny, najbliżsi, czy będziemy zdolni do normalnego trybu życia, czy już na zawsze musimy pożegnać się z pewnymi zajęciami, które lubimy?
Wyczerpani strachem, czujemy się bezsilni. Jednak strach może być też przyjacielem, może dodać nam energii do walki. Ja rozpoczęłam moją walkę od zebrania wszystkich możliwych informacji na temat testów i mojej konkretnej sytuacji. Zaczęłam czytać wszystko na ten temat. Uwaga, tylko informacje rzetelne, strony internetowe z końcówką .edu i tylko te, które dotyczyły mojego przypadku. Nastepnie wypisałam wszystkie możliwe terapie. Wiedza daje mi poczucie kontroli, niemniej jeśli ktoś woli nic nie wiedzieć, to należy o tym poinformowac personel lekarski.
Zadawajmy pytania, szczególnie jeśli czegoś nie rozumiemy lub potrzebujemy więcej informacji. Nie należy skupiać sie tylko na chorobie. W miare możliwości należy kontynuowac normalne życie, aby umysł był zajęty lub zająć sie czymś zupelnie nowym.
Myślmy raczej o tym, co możemy robić, a nie czego nie możemy. Zmieniajmy szybko negatywne myśli, na dwie trzy miłe i przyjemne. Nawet na siłę. Z czasem można sie tego nauczyć. Sprawiajmy sobie przyjemności: lunch lub kolacja z przyjaciółmi, koncerty, kino, teatr, spacery, sport -dopóki możemy.
Wtedy strach i bezsilność zamieniają się w nieco mniej intensywną fazę – niepewność.
eqtrainer.ca