Igrzyska Olimpijskie 2018 (2) – Mistrzowie
Igrzyska Olimpijskie 2018 (2) – Mistrzowie
Igrzyska Olimpijskie już poza półmetkiem i chyba można pokusić się o pewne oceny i spostrzeżenia.
Jak zwykle – będę trzymał się linii Polska-Kanada z małymi odchyłami.
Oba kraje wyznaczyły sobie bardzo ambitne medalowe cele. Podstawą ich były wyniki reprezentacji narodowych w Soczi 4 lata temu.
Gdyz zobaczyłem plan „Made in Poland” – złapałem się za głowę. W końcu fantastyczna postawa Polaków w Soczi to był, jeśli nie mówić „dzień konia” – to „ dwa tygodnie konia”.
Oczywiście można było liczyć na medale Kamila Stocha 4 lata temu, bo były ku temu przesłanki, podobnie zresztą z Justyną Kowalczyk, lecz wszystkie inne medale – to były wyjątkowo szczęśliwe zbiegi okoliczności.
Kanada, dla odmiany, nie powtórzyła sukcesu medalowego z Vancouver ale była blisko, zresztą na swoim stałym, bardzo przyzwoitym poziomie.
Tym razem jednak również i kanadyjski plan medalowy zupelnie mnie zaskoczył, gdyż założono zdobycie 30 medali.
Oczywiście życie, jak zwykle pokaże, jednak Kanadyjczycy będą bliżej dokonania sportowych marzeń niż reprezentacja Polski.
Chciałbym jednak skoncentrować się na mistrzach z pełnego zdarzenia.
W reprezentacji Polski jest nim Kamil Stoch.
Zaczęło się nie najlepiej, bo na małej skoczni zakończył konkurs na najgorszym dla Olimpijczyka miejscu – czwartym. Czwarte miejsce na świecie jest doskonałe, jednak nie dla Kamila.
Nie miał szczęścia z pogodą, lecz wszyscy startowali w takich samych złych warunkach i na tym się w tamtym dniu skończyło. Nie dla Kamila!
Na dużej skoczni pokazał na co go stać. Jego „złote” osiagnięcie to nie tylko doskonały wynik, ale także wpisanie się do światowych annałów najlepszych skoczków narciarskich w historii!
Nie dość tego – Kamil Stoch dołożył czwarty medal olimpijski w „drużynówce”. Dla przypomnienia – to był medal zdobyty przez polska drużynę po raz pierwszy w historii.
Oglądam z zainteresowaniem również poczynania Polaków w innych dyscyplinnach i konkurencjach, ale lepiej nic na razie nie mówic. Sprawa przedstawia się, co tu owijać w bawełnę, nieciekawie.
Ekipa kanadyjska dla odmiany zaczęła od wielkiego uderzenia. Medale zaczęły sypać się jak z rękawa, tak, że przez moment uwierzyłem w proroctwa Kanadyjskiego Komitetu Olimpijskiego. Tempo jednakowoż opadło i po kilku spodziewanych (przynajmniej dla mnie) wpadkach mamy na kanadyjskim koncie, w momencie kiedy piszę te słowa, 19 medali. Jest dobrze, albo nawet bardzo dobrze.
Chcialby się jednak skupić na niezwykłym wyczynie pary tanecznej w łyżwiartwie figurowym.
Tessa Virtue i Scott Moir dokonali sztuki nie lada. Po zdobyciu złotego medalu w 2010 roku w Vancouver dominowali na świecie do tego stopnia, że w Soczi nikt nie spodziewał się innych złotych medalistów. Nietety, jak to w sportach ocenianych przez sędziow bywa, przy zielonym stoliku odebrano im pewne złoto. Zajęli drugie miejsce.
Ta sytuacja bardzo ich zbulwersowała i postanowili zakończyć karierę.
Dwa lata później Tessa przekonała Scotta aby powrócić na międzynarodowe tafle jednak z innym celem – uzyskania najlepszych możliwie wyników z najmniejszym możliwie stresem. Po angielsku: „having fun”.
Współzawodnictwo na arenie miedzynarodowej bardzo się wyrównało i doszło do tego, że para francuska bardzo poważnie im zagroziła.
W efekcie para kanadyjska wybrała najlepszą olimpijską wersje – zaczęła od zawodow drużynowych, które zreszta Kanada wygrała, i przetarła się niejako na olimpijskiej tafli. Pomogło to, moim zdaniem, na złapaniu rytmu, a to z kolei – w opanowaniu nerwów i końcowym sukcesie.
Tessa Virtue i Scott Moir zdobyli dwa zlote medale w Korei i z dorobkiem 5 medali olimpijskich są najlepszą para taneczna w historii.
Nie dość tego, zostali wybrani przez członków reprezentacji kanadyjskiej na chorążych w czasie ceremonii otwarcia igrszysk.
Taki obowiązek, podobno, przynosi pecha. Może i przynosi, ale nie tym mistrzom.