Zazdrość
Zazdrość
Zazdrość – uczucie pojawiające się w sytuacji frustracji, gdy znany jest obiekt zaspokajający potrzebę i osoba posiadająca ten obiekt. Uważana zazwyczaj za uczucie negatywne, choć w łagodnej formie może być np. bodźcem do pozytywnej konkurencji i realizacji własnych aspiracji.
Chorobliwa zazdrość wiąże się z brakiem zaufania, chęcią kontroli i nadzorowania drugiej osoby oraz agresją.” – Wikipedia.
Dlaczego o tym piszę? Otóż dlatego, że to uczucie szczególnie uwidacznia się na niwie sportowej.
Zacznę od prostego własnego przykładu.
Trafiłem do pracy w Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w Toronto i od razy wziąłem się do pracy według starych, utartych i wypróbowanych zasad wyniesionych z Polski.
Zasady te są bardzo proste: selekcja najlepszych, żmudna codzienna praca od podstaw i doskonała znajomość rzemiosła.
Wyniki nie przychodzą od razu, szczególnie w lekkiej atletyce, kiedy rozpoczyna się szkolenia od podstaw. Dodatkowo – rzuty, moja specjalność, to najbardziej niewdzięczne konkurencje jeśli chodzi o czas oczekiwania na sukces.
Tak czy owak, do wspomnianych wcześniej atrybutów trzeba zaliczyć szczęście – a to mi, dzięki Bogu, sprzyja.
Trafiłem od początku na grupę utalentowanych młodych ludzi, których zwerbowałem do klubu.
W międzyczasie – byłem typową „małpą z komuny”, która znała się na sporcie, jednak nic wielkiego w Kanadzie nie dokonała. Byłem tolerowany. Ciekawostka do pokazywania wśród ustabilizowanych.
Wyniki przyszły bardzo szybko, bo jeden z pierwszych moich zawodników zdobył mistrzostwo Wspólnoty Brytyjskiej już po trtzech latach i … zaczęło się. Jakieś niedopatrzenia w zgłoszeniach zawodników na zawody, utrudnienia w załatwianiu ubezpieczeń na obozy szkoleniowe. Niby niewielkie przeszkody, ale celowo kreowane i, akurat w moim przypadku, nieskuteczne, choć niezwykle frustrujące.
Lekka atletyka jest sportem w miarę przejrzystym. Wyniki mówią same za siebie. Czyżby?
Otóż okazuje się, że nie tylko wyniki, ale także konekcje trenerskie. Polityka i zawiść w sporcie to nic nowego.
W sportach, gdzie mamy do czynienia z ocenami sędziowskimi za styl, problemów jest bez liku.
Często sędziowie z zadrości sędziują raczej przeciwko znanemu zawodnikowi/zawodniczce czy trenerowi niż faktycznie oceniaja jakość sportowego wysiłku. Najlepiej o zachodniej zadrości przekonali się Bela i Marta Karolyi, rumuńscy trenerzy, którzy zawładnęli amerykańską gimnastyką z wielkimi zreszta sukcesami.
Zazdrość amerykańskich partnerow/działaczy w ich przypadku dosięgnęła poziomu poniżej dna. Teraz, kiedy już od dawna są na emeryturze, amerykańskie media oskarżaja ich o umożliwianie w przeszłości molestowania dziewcząt przez trenerów. Nie ma na do dowodów, jednak wystarczy przedstawć takie niesprawdzone podejrzenia w mediach i … nie ma powrotu do normalnego życia.
Spójrzmy na sytuacja Roberta Lewandowskiego.
Najlepszy polski piłkarz wszechczasów (obojętnie jakiego zdania Boniek czy Lato są), osiagnął wyżyny sportowe i finansowe wręcz niebotyczne. Bez niego reprezentacja narodowa jest warta o jakies 40% mniej. Czytam wypowiedzi przeróżnych kiboli – i są straszne. Zawiść, zazdrość, jad, – rozpacz. I to pod adresemn najlepszego Polaka w branży.
Niepowtarzalnym przykładem zazdrości i zawiści jest historia wielokrotnego zwycięzcy Tour de France Lance’s Armstronga.
Armstrong był jednym z najbardziej znanych osobowości w sporcie wyczynowym w historii. To właśnie on zorganizował nie tylko grupę zawodników, ale sponsorów, dobrał lekarzy i trenerów, bo sam wiedział, na czym wygranie Tour de France polegało. Bez „koni roboczych” czyli innych kolegów w zespole, sztuki takiej nigdy nie dokonałby, jednak także dzięki jego zwycięstwom członkowie zespołu również skorzystali na bonusach i lepszych opłatach za starty w innych imprezach.
Niestety – to nie wystarczyło. Kilku z nich postanowiło donieść władzom federalnym USA o procederze „szprycowania się” w zespole Armstronga. Takie doniesienie trafiło na żyzny grunt w postaci szefa USADA o nazwisko Travis Tygart. Travis nie cierpiał Armstronga i przewrócił ziemie do gory nogami, aby postawić na swoim.
Wprawdzie Armstrong nigdy nie został oficjalnie zlapany na dopingu, koledzy zrobili swoje.
Coś w rodzaju psów ogrodnika: „sam nie zeżre, ale nikomu nie da”.