Gorąco, ciepło, zimno …
Gorąco, ciepło, zimno …
Zacznę od gorączki: „Australian Open”, czyli pierwszy tegoroczny „major”, zaliczany do tenisowego ”Grand Slamu”. I tu techniczne wyjaśnienie: są cztery główne turnieje tenisowe: Australian Open, Roland Garros w Paryżu, Wimbledon i amerykański US Open. Wszystkie inne turnieje, włącznie z olimpijskim, są zaliczane do kategorii niższych.
Australia jest gorącym kontynentem, ale nie tylko klimat powoduje tą gorączkę na tenisowych antypodach.
Sam turniej jest wyjątkowy, bo takimi wyjątkowymi kibicami sportowym właśnie Australijczycy są.
Po ustanowieniu niebywałego sukcesu oglądalności w roku ubiegłym, nikt nie spodziewał się jego pobicia. A jednak – tegoroczne wydanie oglądało ponad 780 tysięcy widzów, poprawiając ubiegłoroczny rekord wynoszący 743 667.
Kolejnym rekordem jest siódme zwycięstwo Novaka Djokowica. Nikt tyle australijskich trofeów nie zdobył. Dotychczas było, oprócz niego, tylko dwóch innych 6-krotnych czempionów: Roy Emerson i Roger Federer.
Zwycięstwo Novaka jest tym bardziej cenne, że dokładnie rok temu przechodził poważne operacje, które mogły zakończyć karierę na dobre.
Jego dominacja w tenisie jest wyraźna w ostatnich miesiącach. Wygrał przecież w 2018 roku Wimbledon i US Open. Jeśli dołoży do tego zwycięstwo w Paryżu, będzie miał swój „mini-slam” zdobyty. Za „slam” uważa się wygranie wszystkich czterech najważniejszych imprez w jednym roku kalendarzowym.
Kolejnym rekordami są osiągnięci zwyciężczyni turnieju kobiet – Naomi Osaka.
Ona, podobnie jak i Djokovic, wygrała US Open jesienią i jest pierwsza Japonka z dwoma wielkimi zwycięstwami.
Nie dość tego, to ostatnie zwycięstwo pozwoliło jej zasiąść na tronie rankingu. Jest pierwszą w historii Japonką z takimi osiągnięciami.
Naomi Osaka to ciekawa postać. Urodzona w Japonii ma matkę Japonkę i jej ojcem jest Haitańczyk
Od trzeciego roku życia mieszka w USA i praktycznie … jest Amerykanką, jednak rodzina zdecydowała, że będzie reprezentować Japonię.
Ciepło:
Tenisiści Kanady: Milos Raonic był uznawany za potencjalna gwiazdę przez wiele lam, jednak po kilkuletnim pobycie w pierwszej dziesiątce tenisistów na świecie (był nawet na trzecim miejscu w 2016 roku), z tej dziesiątki … wyparował.
W tym roku dotarł do ćwierćfinału w Melbourne, w którym przegrał niespodziewanie z Francuzem Poullie.
Raonic ciągle boryka się z kontuzjami i czeka go w najbliższym czasie poważa operacja.
Denis Szapowałow zaprezentował się dzielnie, jednak „padł” w pojedynku z Novakiem Djokovicem.
Grał dobrze, urwał Novakowi jednego seta, jednak musi się jeszcze sporo nauczyć, aby być traktowanym poważnie przez tenisowe eszelony.
Wśród kobiet – jedyna nowością jest dobra gra Kanadyjki rumuńskiego pochodzenia Bianci Andreescu.
Czołową tenisistką kanadyjską była przez lata Eugenie Bouchard, jednak po wygraniu w Newport Beach turnieju WTP (właśnie w niedzielę) Andreescu przeskoczyła Eugenie. Andreescu jest 68-ma w rankingu, a Bouchard – 76-ta.
Zimno:
Jeśli chodzi o polską reprezentację tenisa w Melbourne, to wypadła ona raczej blado.
Zacznijmy od tego, że żaden przedstawiciel czy przedstawicielka białego sportu nie mogą by zakwalifikowani do turniejów „wielkoszlemowych” automatyznie. Są po prostu zbyt nisko sklasyfikowani.
Jedyną możliwością dla nich jest przebicie się przez eliminacje. Nawet „załapanie” się do eliminacji jest trudne. W tym roku w Australii sztuka taka udała się czwórce: Idze Świątek, Magdalenie Fręch, Hubertowi Hurkaczowi i Kamilowi Majchrzakowi. Światek, Hurkacz i Majchrzak przebili się do turnieju głównego, ale szybko odpadli.
Doświadczony Łukasz Kubot w deblu razem z Horacio Zeballosem odpadli w ćwierćfinałach, i choć jest to niezły wynik, nie jest dobrze. Kubot miewał już lepsze osiągnięcia.
Australijczycy potwierdzili swoją doskonałą opinię praktycznie w zakresie wszystkich aspektów sportu – zaczynając od organizacji – kończąc na zainteresowaniu impreza. Brakuje im tylko tej kropki na „i”. Wygrania na własnej ziemi, czego im serdecznie życzę.