F1
F1
Za nami klasyk z Monte Carlo, który oglądaliśmy z zapartym tchem.
Do wielkich niespodzianek nie doszło: wygrał Lewis Hamilton, przed Sebastianem Vettelem i Valtterim Bottasem. Mercedes dominował, jak zwykle jednak szóstego z rzędu dubletu pozbawił Mercedesa Max Verstappen.
Otóż po pit stopie wypuszczono prosto go na Bottasa, który kurat mijał garaż Red Bulla.
Skutkiem tego doszło do dwóch drobnych kolizji, które zmusiły Fina do dodatkowego pit stopu, przez co spadł za Vettela.
Robert Kubica dojechał do mety na przedostatniej, osiemnastej pozycji, pokonując po drodze Antonio Giovinazziego. Był potencjał na więcej, bo George Russell, choć początkowo spadł za plecy Kubicy, ale w kluczowym momencie zespół podjął decyzję, która naszego kierowcę zadziwiła i ostatecznie dała przewagę Brytyjczykowi.
Mimo faktu, że Kubica ciągle okupuje pozycje „czerwonej latarni”, to jednak szefowa zespołu Claire Williams bardzo go chwali.
Powiedziała w wywiadzie:” Robert spełnia nasze oczekiwania. Jestem zachwycona tym, co prezentuje.
Ma umiejętność przekazywania szczegółów zarówno inżynierom, jak i ludziom pracującym w fabryce” Dodaje również, że z postawy Kubicy w wyścigach również jest zadowolona, bo zdaje sobie sprawę z ograniczeń technologicznych zespołu.
A teraz – Niki Lauda
W wieku 70 la zmarł Niki Lauda, znakomity kierowca austriacki, człowiek – legenda F1.
Niki Lauda był trzykrotnym mistrzem F1, wygrywając w sezonach 1975, 1977 i 1984.
Niki Laud – to tak barwna postać, że trudno znaleźć kogoś o podobnym charakterze i osobowości w cyrku F1.
Nie dość, że był znakomitym kierowcą, to dodatkowo miał żyłkę do interesów. Nie mogło być inaczej. Pochodził z przemysłowej rodziny, był skazany i wskazany, by kontynuować tradycję. W kapitalnej serii wywiadów z amerykańskim reporterem sportowym Grahamen Bensingerem Niki Lauda zdradził niektóre tajemnicy swego biznesowego podejścia do kariery w F1.
Od lat kierowcy „wkupują się” do zespołów. Do legend należą Jego opowieści jak załatwił jeden kredyt na ładne oczy, a tak naprawdę na ładne zdjęcia w gazetach.
„Jestem dobrym kierowcą, będę wygrywał i będę was reklamował. Potrzebuję tylko walizki pieniędzy, by wkupić się do Formuły 1, bo tam reklama jest najlepsza.” Zadziałało.
Po zakończeniu kariery kierowcy założył linie lotnicze Lauda Air.
Były one podobne do kanadyjskiego Ward Air, małe, jeśli chodzi o flotylle, jednak obsługa z najwyższej półki. Linie Lauda Air przehandlował Austriackim Liniom Lotniczym z bardzo dobrym zyskiem.
Prawdę mówiąc – na wszystkim potrafił zarobić. Takie puchary – na przykład. Niki dogadał się z właścicielem stacji obsługi aut, niedaleko miejsca, gdzie mieszkał. Deal? Ty masz puchary, ja mam darmową myjnię do końca życia. Stoi?
Z tej umowy był zadowolony aż do momentu, kiedy właściciel umarł, a syn biznesu utrzymać nie potrafił. Puchary trzeba było zabrać. Wylądowały na Ebayu.
Nie dość tego – po tym strasznym wypadku na Nurburgring, kiedy doznał oparzeń twarzy raz założył czerwoną czapkę z daszkiem, by choć trochę przykryć pooperacyjne blizny.
Od razu posypały się propozycje. Czapeczka – nawet jeśli nie do końca twarzowa – zarabiała na siebie i właściciela przez cztery kolejne dekady. Nie było roku, to nie żart, by nie znalazł na nią Lauda dobrego sponsora. Złośliwi mówili, że to właśnie ona najmocniej trzymała go w padoku i przed kamerami.
Na własne życzenie zostanie pochowany w swoim kombinezonie kierowcy. Również – ze swym kaskiem, którego używał we wszystkich wyścigach F1.
I tak, w rzeczywistości, w czasach, w których bogaci tatusiowie swoim średnio zdolnym synkom na potęgę kupują staże, treningi, a potem wyścigowe fotele, perypetie Laudy są jak z hollywoodzkiego filmu. Wręcz nierealne.
Krótko – pewne jest jedno – Formuła 1 bez Niki Laudy w czerwonej czapeczce z daszkiem nie będzie już taka sama.