Choroba i jej leczenie
Choroba i jej leczenie
Choroba atakuje całego człowieka. Oddziaływanie w sferze cielesnej może spowodować ból, tj. przeżycie w sferze duszy. I odwrotnie; szok, strach mogą wywołać reakcje także w ciele, a nawet doprowadzić do śmierci.
Te łatwe do zaobserwowania, poważne następstwa mają miejsce również w wypadku niewielkich, ale dłużej trwających działań. Naturalnie, znane są dziś oddziaływania w sferze duszy, które prowadzą do choroby ciała, i odwrotnie, ale wiedza ta nie wystarcza do zrozumienia choroby i jej znaczenia dla człowieka. Podstawę dzisiejszej medycyny stanowią nauki przyrodnicze. Choroba nie jest jednak zagadnieniem przyrodoznawczym.
Nic więc dziwnego, że te zasadnicze kwestie pozostają nadal niewyjaśnione. „Jakkolwiek obrazy kliniczne chorób stanowią podstawę dzisiejszej medycyny, nie była ona dotąd w stanie dać zadowalającej i powszechnie uznanej definicji tego, czym właściwie jest choroba oraz jaki stan należy za nią uznać”.
Sposób pojmowania choroby oraz pytanie o sens jej objawów w żadnym razie nie są rozważaniami teoretycznymi, lecz mają istotne praktyczne znaczenie dla jej leczenia. Jeżeli przyczynę choroby widzi się w opętaniu pacjenta przez złego ducha, to jest całkiem naturalne, że ducha tego będzie się próbować wypędzić. Jeśli z kolei uważa się, że choroba wywołana została przez bakterie, to jest rzeczą zrozumiałą, że będzie się próbować je zniszczyć, człowieka od nich odizolować itp. Jeśli natomiast przyczynę choroby upatruje się w niedoborze jakiejś substancji, oczywiste wydaje się jej podanie.
To samo dotyczy osłabienia. Chorego wzmacnia się wówczas, pobudza, wspiera itp. Wszystkie przytoczone powyżej przykłady odegrały istotną rolę w rozwoju medycyny. Decydujące jest to, że sposób leczenia, jaki uzna się za niezbędny, wynika ze sposobu pojmowania choroby.
Zgodnie z rozległą wiedzą, która leży u podstaw antropozoficznego obrazu człowieka, istnieją dwie grupy chorób o biegunowo przeciwnym zachowaniu, tzn. chorób wzajemnie się równoważących. Pierwszą grupę stanowią stany zapalne – mam tu na myśli choroby, którym towarzyszy wysoka gorączka, drugą zaś choroby sklerotyczne – choroby prowadzące do stwardnień (zalicza się do nich również cukrzycę i raka). Biegunowe zachowanie się tych dwóch grup chorób oznacza, że mogą się one wzajemnie znosić i nieustannie na siebie oddziaływać, jak to ma miejsce w wypadku ramion wagi; obniżenie się ramienia po jednej stronie może być wywołane zarówno zwiększeniem się ciężaru po tej właśnie stronie, jak i brakiem przeciwwagi po drugiej.
Rzeczywiste zrozumienie choroby lub jej objawów staje się więc możliwe dopiero wtedy, gdy powstałe zaburzenia rozpatruje się z punktu widzenia dwóch przeciwstawnych sobie działań. Współczesny człowiek przywykł w istocie do myślenia linearnego, tzn. do tego, że jedno wynika z drugiego, a poszczególne odgałęzienia myślowe nie mają już ze sobą żadnego kontaktu. Prowadzi to do jednostronnej, źle pojmowanej specjalizacji.
Najlepiej widać to w wypadku magnetyzmu i elektryczności; istnienie bieguna północnego warunkuje istnienie bieguna południowego, bez plusa nie ma minusa. Oba powstały z tej samej jedności. Odnosi się to również do wspomnianych już biegunowych tendencji chorobowych: stanu zapalnego i sklerozy. Wyjaśnić to można na przykładzie.
Fakt, iż stan zapalny i rozwój raka są ze sobą wzajemnie powiązane, zachowując się jak dwa przeciwne ramiona wagi, stwierdzono w przeszłości w bardzo wielu, udokumentowanych sytuacjach. Niemal zawsze zauważano, że między obu chorobami istnieje antagonizm, że są one dla siebie przeciwnikami, a nawet do pewnego stopnia wzajemnie się wykluczają. Okazało się, że przy raku skłonność do stanów zapalnych jest rzadkością, że chorzy na raka wykazują również pewną odporność na choroby infekcyjne, a przede wszystkim, że nieliczne przypadki samowyleczenia z raka były zazwyczaj następstwem przebycia choroby objawiającej się wysoką gorączką.
Z drugiej strony , dzięki pewnym badaniom można wykazać, że w przypadku infekcji wirusowej obniżenie temperatury ciała za pomocą środka przeciwgorączkowego jest zabiegiem nieodpowiednim.
Z przeciwnego względem siebie zachowania wymienionych dwóch dużych grup chorób: powstawania stanów zapalnych oraz powstawania stwardnień (albo tworzenia się nowotworów) wynika, że choroby te do pewnego stopnia mogą się wzajemnie znosić, tzn. jedna może wyleczyć ze skłonności do drugiej – stwierdzenie być może szokujące, jako że dążeniem człowieka jest przecież zapobieganie wszystkim chorobom. Zależności te nie są jednak czymś zupełnie nieznanym. Żyjący około 500 roku p.n.e. grecki mędrzec Parmenides mówił na przykład: „Dajcie mi środek wywołujący gorączkę, a uzdrowię każdą chorobę”. Dziś umiemy wywołać gorączkę, a mimo to nie każdą chorobę potrafimy wyleczyć. U podstaw wypowiedzi Parmenidesa leżała jednak wiedza o uzdrawiającej sile gorączki. Choć wiedza ta została w ostatnich latach częściowo na nowo odkryta, nie poznano jeszcze jej pełnego znaczenia. Wspomniane wcześniej nieliczne przypadki samo uleczenia raka (tj. bez ingerencji lekarza) miały najczęściej miejsce po jednoczesnym wystąpieniu innej choroby z wysoką gorączką (najczęściej róży przyrannej). Znosiła ona tendencję właściwą chorobie nowotworowej, tendencję do kostnienia, sztywnienia, oziębiania. Z tego powodu lekarze ciągle starali się wykorzystać gorączkę w leczeniu raka. W rzeczywistości nie jest to takie proste pod względem technicznym, a zwłaszcza niemożliwe w zaawansowanych stadiach choroby. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy tu przed sobą jedną z podstawowych możliwości terapii.
Kolejny wniosek z wglądu w biegunowe procesy chorobowe ma daleko idące konsekwencje: zapobiegając lekkiej chorobie, której towarzyszy wysoka gorączka, można wesprzeć ciężką, „zimną” chorobę. Ponieważ wiele rzeczy jest dziś w medycynie możliwych, a do dyspozycji stoją wysoce efektywne leki obniżające gorączkę, korzysta się z wszystkich tych możliwości, nie biorąc jednak pod uwagę sytuacji, w której mająca ostry przebieg, ale niegroźna choroba z wysoką gorączką może być podjętą przez organizm próbą zapobieżenia w przyszłości ciężkiej chorobie przewlekłej czy ewentualnie chorobie grożącej śmiercią, takiej jak rak. Już dawno temu stwierdzono na przykład, że chorzy na raka przechodzili w przeszłości jedynie jedną trzecią chorób zapalnych, w szczególności dziecięcych, jakie przechodzili inni chorzy. Niemal powszechnie dziś stosowane rutynowe tłumienie gorączki nabiera więc nowego znaczenia ze względu na następstwa spowodowanego nim przesunięcia tendencji chorobowych.
Niejednokrotnie „trudne do wytłumaczenia” nasilenie się pewnych chorób można wyjaśnić badając choroby biegunowo im przeciwne.
Omawiane tu biegunowe podejście do procesu choroby, w tym także zrozumienie faktu, że zdrowie nie polega na braku w organizmie tendencji zapalnych i sklerotycznych, lecz na równowadze obu biegunowych sił, mogłoby okazać się owocne dla patologii i terapii.
Dalszym wnioskiem wynikającym z owego fundamentalnego poglądu na zdrowie i chorobę jest to, że obie wymienione tendencje chorobowe (tendencja ku stanom zapalnym i tendencja ku sklerozie) są człowiekowi przynależne i bez nich nie może on żyć w zdrowiu. Procesy twardnienia są tak samo konieczne jak procesy rozpuszczania. Gdyby w organizmie nie zachodziły procesy twardnienia, człowiek nie miałby kości i zębów. Z drugiej strony, gdyby nie istniały procesy rozpuszczania, związane z możliwością powstawania stanów zapalnych, człowiek nie mógłby rosnąć i regenerować się. „Stare” substancje nie mogłyby być usuwane i człowiek nieustannie chorowałby z powodu tkwiących w nim ich resztek. To, czy z tendencji chorobowych rozwinie się stan chorobowy, zależy od miejsca i czasu, tj. od tego, gdzie i kiedy wystąpią.
Kolejny wniosek jest taki, że możliwość zachorowania należy do istoty człowieka i może być dla niego pomocą. Dzięki takiemu podejściu choroba nabiera sensu, jakiego dzisiaj zasadniczo się jej odmawia.
Choroba to ekstremum niezbędnej człowiekowi tendencji chorobowej; choroba jest więc wynikiem zbyt jednostronnej i zbyt długo utrzymującej się tendencji. Rozwój tej tendencji warunkują okoliczności życia człowieka. Choroby nie należy przy tym pojmować jako rodzaju kary, lecz jako sygnał ostrzegawczy, jako korektę mającą spowodować zmianę. Łatwo zrozumieć, że ból nas chroni, a tym samym z zasady ma sens. Gdybyśmy nie odczuwali bólu, nie zauważylibyśmy na przykład, że się oparzyliśmy.
To samo, w szerszym znaczeniu dotyczy również choroby.
Ma ona sens i jej zadaniem jest prowadzić człowieka ku niemu samemu, umożliwić mu ludzki byt w wyższym sensie. Pewien z teoretyków medycyny antropozoficznej powiedział: „Gdybyśmy jako ludzie nie mogli chorować, nie moglibyśmy również być istotami duchowymi; istotami duchowymi jesteśmy tylko dzięki temu, że istnieje w nas możliwość chorowania”. Tak bardzo wiele racji i prawdy życiowej zawiera się w tym stwierdzeniu. Sam osobiście uważam je za bardzo prawdziwe i empiryczne.
Istnieje oczywiście wiele zewnętrznych oddziaływań mogących spowodować chorobę, takich jak: trucizny, wypadki, stresy itd. Równie istotna jest jednak reakcja na nie ze strony organizmu. Ten sam uraz będzie miał gorsze następstwa u osoby wrażliwej lub osłabionej niż u osoby zdrowej, czyli człowieka w stanie równowagi.
Choroba jest więc nie tylko stanem, w jakim się człowiek znalazł, lecz wezwaniem do dokonania korekty, do przeciwdziałania. Ma ono miejsce w trakcie leczenia, stanowiącego właściwy cel choroby. W każdym przypadku leczenie oznacza dla organizmu wysiłek i dlatego potrzebuje on w tym czasie między innymi spokoju.
W ostatnich stuleciach nauki przyrodnicze wywierały stopniowo coraz większy wpływ na sztukę leczenia. Pole widzenia lekarza zawęziło się z czasem do pola oglądanego przez obiektyw mikroskopu, zaś bezpośredni obraz człowieka i wpływającego nań środowiska zeszły na dalszy plan. Na chorego nie patrzy się już jak na istotę posiadającą duszę i ducha. Ocenia się go w oparciu o fizyko-chemiczny opis stanu, traktuje jako obiekt wymagający „naprawy”. Mimo jednak coraz większej mechanizacji, elektronizacji i rosnącej złożoności aparatury medycznej ludzie chorują więcej.
Czynni zawodowo lekarze, którzy zachowali jasne spojrzenie na sprawę i zdolność wolnego osądu, którzy swym myśleniem nie pogrążyli się w mechanice owej rzekomo przyrodoznawczej medycyny, dochodzą do wniosku, że to sama medycyna jest chora. Często studiująca młodzież bądź młodzi lekarze, mając już za sobą stadium fascynacji dzisiejszą medycyną, próbują znaleźć wyjście z jej jednostronnego skostnienia. Szukają takiego spojrzenia na człowieka, które pozwoliłoby rozpoznać człowieka zdrowego, chorego, dotkniętego przez los.
Osoby zainteresowane powyższą tematyką zapraszam do konsultacji. Tel. 416 804-3934 w Mississauga.
Dr. T. Szczesny Andrews, Ph.D. studiował nauki medyczne w Polsce. Specjalizuje się od ponad 30 lat w Tradycyjnej Chińskiej Medycynie, której tajniki zgłębiał w czasie kolejnych lat pracy w Afryce, Chinach i Korei. Stosuje również sprawdzone i naukowo udokumentowane metody Dietetycznej Korekty Żywienia, pracował naukowo na Uniwersytetach w Warszawie i Montrealu. Jest autorem wielu prac naukowych.